Bardzo słabo obecna jest w przestrzeni publicznej pamięć grup peryferyjnych, zmarginalizowanych czy w jakiś sposób odmiennych. Do dzisiaj przecież dominujący jest obraz okupacji w Generalnym Gubernatorstwie. (...) wojenne doświadczenia Kaszubów nie są interesujące dla ogółu, który jest przyzwyczajony do jednego, warszawsko-krakowskiego obrazu okupacji.
Bardzo wiele wpływowych miejsc we współczesnej Polsce zwłaszcza po 1989 r. w mediach i innych wpływowych instytucjach, fundacjach, zajmują osoby, których rodzice czy dziadkowie aktywnie walczyli z Żołnierzami Wyklętymi w ramach utrwalania ustroju komunistycznego, czyli krótko mówią byli zdrajcami – dzisiaj byśmy tak powiedzieli wprost, ja w każdym razie bym tak powiedział. (…) Dzisiaj dzieci i wnuki zdrajców Rzeczypospolitej, którzy walczyli o utrzymanie sowieckiej dominacji nad Polską, zajmują wiele eksponowanych stanowisk w różnych miejscach. Nigdy nie będą chcieli się zgodzić na to, żeby prawda o wyczynach ich ojców, dziadków i pradziadków zdominowała polską narrację historyczną, będą zawsze przeciwko temu walczyli.
Bo jeśli rodzina kandydata walczyła o Polskę, o niepodległość, dziadek był w AK, a pradziad uczestniczył w powstaniu styczniowym, to taki ktoś daje nam gwarancję genetycznego patriotyzmu. (…) Wyjaśnię to tak: jeśli twój dziadek miał dyplom, ojciec miał dyplom, to ty już dyplomu pokazywać nie musisz. Wychowywanie w porządnej rodzinie, gdzie dbano o wartości, gwarantuje przyzwoitość.
Czuć tu ciężar historii, zwłaszcza że – i to kolejny autentyczny, poważny polski problem – polityka w Polsce to w znacznej mierze walka o historię. A to znaczy, że nie ma tej polityki, której potrzebują obywatele, odnoszącej się do realnych, dzisiejszych problemów społeczeństwa, a z drugiej strony nie ma tej debaty historycznej, której potrzebujemy. Bo prawdziwa, naukowa i intelektualna dyskusja o tym, co się stało 25 lat temu i przez te 25 lat, byłaby na pewno bardzo ciekawa – ale nie ta upolityczniona, instrumentalizowana debata historyczna, której jesteśmy świadkami.
Czy mówienie, że 70 lat temu co trzeci mieszkaniec Warszawy i co drugi Lublina mówił w języku jidysz, jest osłabianiem polskiej tożsamości? Oczywiście, że nie. A jak mamy wpajać uczniom tolerancję i poszanowanie dla innych kultur, które współistnieją w naszym kraju, skoro nie uczymy np. o Kaszubach?
Czy na tym właśnie, na wiecznym pudrowaniu prawdy, polega nasza polityka historyczna, tak by w lustrze dziejów po prostu wyglądać ładnie?
Autor: Dariusz Baliszewski, Historia nadzwyczajna, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2009, s. 61.
Duma z przeszłości winna opierać się na niewyimaginowanej, możliwie zobiektywizowanej historii, a nie być produktem zideologizowanej polityki historycznej.
Autor: Rafał Wnuk, Czy tzw. żołnierze wyklęci są powodem do dumy?, w: 100 pytań na 100 lat historii Polski (1918–2018). Pomocnik historyczny „Polityki” Nr 5/2018, s. 62.
Dyktatorskie rządzenie wiedzą o przeszłości zalicza się do znanych i w gorzej niż smutny sposób skutecznych środków kierowania teraźniejszością.
Autor: Paweł Jasienica, Rozważania o wojnie domowej, wyd. Warszawa 2008.
Dżin z butelki został wypuszczony już dawno, zatruwa polskie życie i nie widzę sposobu, żeby go z powrotem do butelki zamknąć. To się prawdopodobnie skończy tym, co mi się w sumie wydaje najrozsądniejsze: zobowiązać IPN, żeby wszystkie papiery pokazać w Internecie.
Jak daleko można jeszcze powędrować w szaleństwo? Czy Polska to zawsze będzie dziecięca krucjata prowadzona przez paru cyników grających na bębnach? Właśnie dlatego nie chciałbym, żeby najbardziej szkodliwy mit, najbardziej cyniczne powstańczo-smoleńskie kłamstwo, znowu stał się w Polsce dla kogokolwiek przepustką do władzy.
Każdy bezrefleksyjnie upolityczniony i zideologizowany obieg pozwala swoim satyrykom rozbawiać się według jednego kryterium, którego prostota jest skrajna: żadnych ograniczeń wobec świętości i świętych przeciwnika, ściśle badane i weryfikowane każdego ranka ograniczenia wobec świętości i świętych własnych. Wrogów dekomunizujemy, denazyfikujemy i lustrujemy, biografie swoich osłaniamy i udialektyczniamy. Zarówno moralizowanie, jak i dialektyka sprowadzone do plemiennego znaku rozpoznawczego tracą przez to jakikolwiek swój sens, wszelka satyra też zaczyna nieco przypominać odgłos młota regularnie uderzającego w kowadło, ale co tam, polityczności przynajmniej od tego przybywa, i to w formie czystego nieomal destylatu dla każdego, kto umie i lubi to pić.
Każdy reżim autorytarny chce też usadzić swoją przeszłość, nie tylko to, co się dzieje dzisiaj. Oni chcą przekonać ludzi, że mają politykę bieżącą, ale mają też politykę o przeszłości i przyszłości.
Kibolski działacz z Opola, Patryk Jaki, który był twarzą tej ustawy, tak samo jak wielu innych działaczy tego obozu propagujących pisowską politykę historyczną – po prostu nie zna historii własnego kraju i zresztą nie ma dla niej szacunku, uważając, że „prawdę” historyczną można dekretować ustawami.
(…) na fałszowaniu przeszłości nie zbudujemy narodowej tożsamości, jak usiłują to wmówić dzisiejsi macherzy od tzw. polityki historycznej, lecz co najwyżej upiorny nacjonalizm jako plemienną religię polityczną.
Napuszeni, nastroszeni, pilnują ściśle własnych rodaków, aby – w odpowiednim momencie – założyć im na twarz biało-czerwony cenzorski kaganiec i postawić do narodowego pionu. A potem pogrążają się w samozadowoleniu z dobrze spełnionego patriotycznego i obywatelskiego obowiązku. Niestety towarzystwo to w ostatnim czasie uznało się za „obrońców honoru” Żołnierzy Wyklętych, co szalenie utrudnia spokojną merytoryczną debatę na temat powojennego podziemia. (…) Mamy do czynienia z ludźmi o mentalności sekciarskiej, których „religia” sprowadza się do czterech podstawowych dogmatów: 1. Stosujemy inne kryteria wobec Polaków, a inne wobec cudzoziemców. 2. Wszyscy polscy przywódcy polityczni i wojskowi byli nieomylni. 3. Polak w historii odgrywał zawsze tylko dwie role: bohatera lub ofiary.4. Jeśli masz inne zdanie, zniszczymy cię i wdepczemy w ziemię.
Autor: Piotr Zychowicz, Skazy na pancerzach. Czarne karty epopei Żołnierzy Wyklętych, Dom Wydawniczy Rebis, Warszawa 2018, s. 365–366.
Nie ma już ułańskiej Polski. Nie można kierować się w polityce mitami, nawet gdy jest to piękny mit Polski bohaterskiej. Polska jest społeczeństwem postkomunistycznym, chłopskim, zastrachanym i biernym.
Opis: nawiązując do działań niemieckiego Związku Wypędzonych.
Odpowiadając na tę kampanię na łamach „Rzeczpospolitej” napisałem taki tekst pod tytułem „Westerplatte nie Jedwabne”. (…) Otóż nie da się budować wspólnoty trwania, nie da się tej wspólnoty wspierać, jeśli opieramy pedagogikę tej wspólnoty wyłącznie na wstydzie, a bilans II wojny światowej nie może być – zgodnie z sumieniem historyka – uznany za zawstydzający dla Polaków. Jest inaczej. Ten bilans jest wyjątkowo silnie wzmagający poczucie dumy narodowej. I nie da się tego zmienić inaczej, jak fałszując historię.
PiS-owska „polityka historyczna” była wyzwaniem rzuconym Polsce i jej tradycji. Zarówno w Muzeum Powstania, jak i wystąpieniach prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a wreszcie w szerzonym przez IPN kulcie powojennego „podziemia niepodległościowego” i „żołnierzy wyklętych” liczył się tylko jeden miernik patriotyzmu: upływ krwi – tym większą budzący satysfakcję, im mniej za nim stało politycznej kalkulacji, im bardziej tragiczne były jego skutki.
Polityka historyczna jest jak żelazna lita maska wsadzona na twarz historii – nareszcie nie ma zeza ani zmarszczek! Ale ten akt demonstruje głębokie niezadowolenie z własnego wyglądu, to jest własnych dziejów. Niemniej kolejna ideologizacja i upolitycznienie, kolejne manipulacje przy historii powodują jednocześnie, że nie można się od niej odczepić. Nie można przejść od wczoraj do dziś, a już szczególnie do jutra. Błędne koło – po raz kolejny ci sprawujący władzę zgodnie ze swoimi obyczajami ideologicznymi wybierają jako swoją kolejną wersję historii. Resztę wyklinają. Był Dzierżyński – a to teraz będzie Dmowski, na pohybel Dzierżyńskiemu. (…) W ten sposób nie można się dorobić historii.
Polityka historyczna mobilizuje ludzi, robi z nich zdyscyplinowany tłum, który cichnie na hasło „niepodległość”. Nie widać już wtedy okrucieństwa i rozwydrzenia „żołnierzy wyklętych”, nikt nie upomina się o zgwałcone, o zabitych, o to, co zrabowane. Nie zabija się ludzi, tylko „żydokomunistów” i kolaborantów. Może czasem ktoś pożałuje jakichś pomordowanych żydowskich dzieci (bo nad dziećmi litujemy się, jakby dorośli nie byli też czyimiś dziećmi). A nad tym wszystkim unosi się zakłamany duch zgody narodowej.
Polityka historyczna to nie upiększanie naszej ojczystej historii – to budowanie świadomości polskich dziejów, nie tylko momentów chwały. Nasza historia to zarówno blaski, jak i cienie. Obrazu przeszłości Polski nie da się odmalować tylko jasnymi albo tylko ciemnymi barwami. Oczywiście istnienie muzeów, takich jak Muzeum Powstania Warszawskiego – a mam nadzieję, że wkrótce zostaną zrealizowane również kolejne dwa projekty: Muzeum Historii Polski i Muzeum Historii Żydów Polskich – pomaga w nowoczesny i komunikatywny sposób przedstawiać naszą historię. Trzeba jednak zawsze pamiętać, że niezwykle istotne są podręczniki, z jakich korzystają w szkole uczniowie.
Pracujecie nad przeszłością, ale pracujecie dla przyszłości. Zgromadzony tu zasób archiwalny jest bardzo ważny dla tego, co dzieje się dzisiaj w Polsce. Prowadzi czasem do wstrząsów i szoków, ale buduje nowy, lepszy porządek życia publicznego. (…) To co nazywamy czasem IV RP. (…) Jesteście na pierwszej linii frontu walki o prawdę i godność naszego narodu.
Próba wpisywania historii do prawa, nie prowadzi do niczego dobrego. Dostrzegam jedynie złe konsekwencje tego ustawodawstwa. Jest to oddanie państwu decyzji dotyczącej tego, co mamy mówić, jak mamy myśleć, i jakie mamy mieć wspomnienia.
Rosjanie już nie prowokują nas do powstań, teraz my sami się do nich prowokujemy. Nasi polityczni padlinożercy pożywili się na Muzeum Postania Warszawskiego, dziś żywią się na Smoleńsku. Muzeum Powstania Warszawskiego, zamiast być muzeum antywojennym, muzeum budowania politycznej mądrości (jak taki błąd można było popełnić, jak go uniknąć w przyszłości), stało się – decyzją Lecha Kaczyńskiego, decyzją jego młodych podwykonawców, Dariusza Gawina, Jana Ołdakowskiego – muzeum sławiącym potęgę polskiego oręża (a przy ewidentnym braku oręża, potęgę opasek biało-czerwonych, efekciarskich oficerek z długimi cholewami i modnych ułańskich bryczesów). To tak, jakby Hiroszimę uczynić znakiem potęgi japońskiego oręża.
Rzeczywistość ostatnich lat pokazuje, że nie da się wyjść z cienia przeszłości bez dialogu pamięci. (…) Mądrej pamięci nie zaordynuje i nie nauczy ani polityka zagraniczna państwa, ani żaden instytut pamięci.
Źródło: Cienie wojny, [w:] Polityka Pomocnik Historyczny: Polacy i Niemcy. Tysiąc lat sąsiedztwa, ISSN 23917717, s. 83 .
Są różne modele polityki historycznej, ale one zawsze są. Można sobie oczywiście wyobrazić państwo, które nie prowadzi żadnej polityki historycznej, ale co to oznacza w praktyce? To znaczy, że nie nadajemy żadnych patronów historycznych, rezygnujemy z nazewnictwa historycznego ulic, fundowania pomników, wycofujemy się z realizowania programów historii w szkołach. Umówmy się, że takiego państwa nie ma, w związku z tym każde państwo prowadzi jakąś politykę historyczną.
Smutnym efektem tej ideologii jest to, że nauka historii jest nadmiernie polocentryczna. A tymczasem w XVII wieku etniczni Polacy stanowili 40 proc. mieszkańców Rzeczypospolitej. Tylko młodzi ludzie o ty nie wiedzą.
Źródło: rozmowa Agaty Nowakowskiej i Dominiki Wielowieyskiej, Program jest do bani, „Gazeta Wyborcza”, 18 października 2011.
Spójrzmy na niemiecką politykę historyczną w tym kierunku. Oni chcą zmniejszyć winę Niemiec i przekonać świat, że Niemcy są dziś zupełnie inne – są inne nie przeczę – i historia na nich nie ciąży, ale na innych krajach ciąży.
Symbolem, w którym pamięć ta zaczęła w otwarty sposób niszczyć polską pamięć, symbolem najbardziej wymownym, stało się wypromowanie Jedwabnego, jako najważniejszego wydarzenia, miejsca pamięci dla całej polskiej historii w okresie II wojny światowej. Te ponad dwa tysiące artykułów i notek, które ukazały się w ciągu 2 lat na łamach Gazety Wyborczej (oznacza to, że w przeciętnym numerze Gazety Wyborczej w ciągu 2 lat tej kampanii, na progu minionej dekady, ukazywało się 5 do 6 wzmianek na temat Jedwabnego) były po to, żeby wbić do głowy, że to jest najważniejsze! Jedwabne, nie Westerplatte!
To nie znaczy absolutnie, że nie było Jedwabnego, że nie było rozlicznych indywidualnych powodów do wstydu w ciągu tego czasu „drugiej apokalipsy”, kiedy ludzie w nieludzkich warunkach postępowali nieludzko: Polacy, Niemcy, Żydzi. Ale pedagogika, którą otwarcie z taką siłą zaczęto nam wtłaczać do głowy w ostatnich kilkunastu latach sprowadzała się do podziału narodowościowego, a nawet rasowego: polska historia zasługuje na krytykę a Polacy na zawstydzenie. Historia Żydów w II wojnie światowej zasługuje tylko na monument, na pomnik. Używam tutaj sformułowań, które pochodzą z rozróżnienia trzech typów historii, czy uprawiania historii, rozróżnienia, jakiego dokonał Fryderyk Nietzsche w latach 70-tych XIX wieku, mówiąc, że historię uprawia się na sposób monumentalny, krytyczny albo antykwaryczny. Tu mamy do czynienia właśnie z takim antagonizmem, przeciwstawieniem historii krytycznej i monumentalnej.
W dyskursie historycznym, prowadzonym pod hasłem „przywracania pamięci”, usuwano z tradycji wszystko, co wiązało się z lewicą. Do ostatnich wyborów tradycja lewicowa to była nieledwie tradycja zdrady. Czy trzeba przypominać, że obrażało to pamięć Piłsudskiego? I czy należało się godzić z kompletną społeczną nieświadomością, czym była niepodległościowa PPS? Z ignorancją tego, że ostatnim uznawanym przez świat premierem rządu londyńskiego był socjalista Tomasz Arciszewski? Z zapomnieniem, jakie stało się udziałem Kazimierza Pużaka zmarłego w stalinowskim więzieniu?
Władza robi to, co zaczęła prawie 2,5 roku temu. Będzie grać na tej nucie i wykorzystywać politykę historyczną, a to jest jej fragment. Będzie wykorzystywać wszelkie możliwości, aby indoktrynować Polaków w myśl zasady: brońcie polskości niezależnie od tego, ile jest w niej grzechów; grzechy zamazujcie, zasługi wybielajcie i pokazujcie. To jest straszak dla wielu polskich historyków, którzy zajmują się Holocaustem i czasami powojennymi.
Władza wybrała zakłamaną, nacjonalistyczną narrację. To ona weszła do szkół i czyni niepowetowane szkody w umysłach młodych ludzi. Próby budowania polsko-żydowskiego dialogu w takiej scenerii są moim zdaniem szalenie utrudnione.
Wszyscy kombatanci, byli więźniowie obozów koncentracyjnych, którzy walczyli i cierpieli za ojczyznę, stanęli teraz we wspólnym froncie przeciwko oszczercom, którzy prowadzą swoją ohydną kampanię antypolską. (…) Trzeba przekazać młodemu pokoleniu prawdziwą historię walki polskich patriotów przeciwko hitleryzmowi.
Wszystko źle lub w nadmiarze stosowane jest albo niebezpieczne, albo niezdrowe, albo przynajmniej tuczące. Z polityką historyczną wiążą się dwa zasadnicze niebezpieczeństwa. Pierwsze – to uznać, że taka sfera nie istnieje, że wszystko się dzieje w sposób naturalny, że historycy zajmują się historią, a politycy polityką. Drugie – uznać, że polityka historyczna jest przeciwieństwem prawdy historycznej. Z pewnością właściwie prowadzona polityka historyczna demokratycznego państwa nie może ignorować pojęcia prawdy historycznej, musi pozostawać w ścisłej z nią relacji. Nie można fałszować historii albo usuwać z niej rzeczy niepięknych, nieładnych.
Zrozumienie historycznego dziedzictwa Polaków to dla dzisiejszej prawicy zadanie zbyt intelektualnie wyczerpujące. A dla lewicy Napieralskiego – jałowe i nudne.