Chyba zbyt łatwo szermuje się u nas tym terminem [świat marginesu społecznego]. Istnieją w naszym kraju grupy, które z różnych względów zalazły się poza głównym nurtem życia naszego społeczeństwa. Są to najczęściej mieszkańcy prowincji, dalekich przedmieść; ludzie chwytający się różnych nietypowych zawodów – niekoniecznie pozostający w kolizji z kodeksem karnym.
Już od lat „Gazeta Wyborcza” próbuje zamykać usta swoim adwersarzom poprzez sądy. Skazanie Rymkiewicza jest kuriozalne, dlatego bez chwili wahania podpisałem się pod listem sprzeciwu wobec takiego sposobu uprawiania polemiki w naszym kraju. Jak można poecie, w dodatku takiemu, którego można nazwać dziś narodowym wieszczem, nie pozwolić na publiczne wypowiedzi? Taka Polska nie wydaje mi się wolna.
Źródło: Komentarze w sprawie prof. Jarosława Marka Rymkiewicza, „Gazeta Polska”, 27 lipca 2011
Mam wielką satysfakcję, że ten film został jednak pokazany, mimo tylu trudności. Przez jakiś czas miałem bowiem wrażenie, że nigdy nie ujrzy światła dziennego. Choć od premiery miał dość krótkie życie w kinach, bo był w nich pokazywany jedynie przez 1,5 miesiąca to pozostanie jednak pewnym świadectwem. Myślę, że taka jest jego rola. Może jeszcze przy okazji użycia tematu tragedii smoleńskiej ktoś zdecyduje się go pokazać. Na razie w styczniu mają ukazać się płyty DVD i Blu-ray, więc w pewnym sensie nadal dla ludzi zainteresowanych tematyką będzie on istniał.
Myślę, że mało w naszej powojennej historii było tak strasznych wydarzeń jak stan wojenny. To była walka władzy z narodem, okres naprawdę bardzo dramatyczny. W 1984 roku Ojciec Święty Jan Paweł II poświęcił Rosję Matce Bożej, ponieważ światu groziła wojna. Ludzie, którzy porównują tamte czasy do obecnych, nie mają w ogóle pojęcia o czym mówią. Nikt, kto przeżył tamte czasy nie może robić takich porównań.
Nie mam pojęcia, ale na „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł” szkoły chodziły. Na film o Lechu Wałęsie Andrzeja Wajdy wiem, że też chodziły. Gorący protest, żeby dzieci nie chodziły na ten film, jest niezrozumiały.
Opis: odpowiadając na pytanie: „Czy na film powinny chodzić wycieczki szkolne”?
Ostatnie demonstracje uliczne to w ogóle coś niebywałego, te nieprawdopodobne napaści, wygrażania, okrzyki, że ktoś z posłów będzie wisiał czy będzie w więzieniu. Te pokłady nienawiści to moim zdaniem coś bardzo niebezpiecznego. Pamiętam to sprzed kilku lat, przypomina mi się Krakowskie Przedmieście i równie straszne pokłady nienawiści, które zakończyły się tragedią, mordem pana Rosiaka.
Staram się na ile mogę po ciężkich dla mnie latach pracy nad „Smoleńskiem”, gdzie niczego nie byłem pewien, uporządkować swoje życie. Wiele spraw zaniedbałem, teraz staram się ten wolny czas wykorzystać właśnie na to. Osiągnąłem już wiek, który bardzo przekroczył moje wyobrażenie. Mój ojciec zmarł w wieku 60 lat i pamiętam, że wydawał mi się człowiekiem wiekowym. Przeżyłem go już o kilkanaście lat, co jest szczerze mówiąc dla mnie niepojęte. Chciałbym tę końcówkę życia przeżyć jakoś mądrze. Te święta są też takim dodatkowym powodem powracania do swoich źródeł. Myślę, że wszyscy w jakiś sposób w tym czasie jesteśmy dziećmi, to jest dla mnie w nich najpiękniejsze. Jest taka czystość przez wspomnienia, ta pierwsza gwiazdka, choinka, stół... To polska tradycja, ale ona ma źródła w judaizmie, ten talerz dla ewentualnego wędrowca, osoby niespodziewanej, to coś niezwykle pięknego i czystego. Życzę wszystkim Polakom, żeby w te Święta poczuli się jak dzieci.
Ten film był chyba najbardziej niezależny, ponieważ nie byliśmy zależni od nikogo, kto by nam coś próbował narzucać. Ogromnie dziękuję wszystkim instytucjom i osobom, które sfinansowały ten film. Dla mnie to było bardzo ciekawe doświadczenie, choć wiązało się z pewnymi perturbacjami, z kłopotami. Ale z drugiej strony, dzisiaj mogę szczerze powiedzieć: cośmy chcieli, tośmy zrobili.
To był początek wojny. Polacy, a szczególnie mieszkańcy Warszawy dopiero uczyli się żyć pod okupacją niemiecką. Pamiętam z opowieści, bo byłem wtedy maleńki (urodziłem się na początku stycznia 1940 roku), że we wrześniu 1939 roku były zabijane zwierzęta, przede wszystkim konie, taki panował głód. One leżały wśród gruzów domów, zburzonych podczas bombardowań, a potem bielały już tylko kości tych zwierząt. Mięso z tej padliny było bowiem całkowicie oczyszczone. Mówię o tym nie żeby wzbudzać złe instynkty, ale dlatego, że jest to dla mnie dowód czym była okupacja, a zwłaszcza jej początki, po prostu nie było jedzenia. Później Polacy nauczyli się jak przechytrzyć okupanta i rozwinął się wokół Warszawy nielegalny handel mięsem. Ale oczywiście istota tych Świąt nie leży w jedzeniu, lecz we wspólnym byciu ze sobą, dzieleniu się opłatkiem.
To są święta rodzinne, taka zresztą jest chyba polska tradycja ich obchodzenia. W tym roku jedziemy do córki i wraz z nią przeżyjemy Wigilię. W każdym razie zawsze obchodzimy ją w domu, najistotniejsze bowiem w tych świętach jest to, żeby się pogodzić, by to nie były Święta kłótni i swarów. Gdy o nich myślę przypomina mi się obraz Jacka Malczewskiego „Wigilia”, na którym Polacy zesłani na Sybir siedzą przy jednym stole, lecz każdy z nich myśli o domu i swoich bliskich. Tego dnia chciałoby się być przecież z najbliższymi.
Tragedia smoleńska stała się najważniejszym wydarzeniem w III RP, najtragiczniejszą chwilą w polskiej historii od czasu II wojny światowej. Stała się wydarzeniem, które wpływa na los dzisiejszej Polski i życie Polaków w sposób niebywale silny; które nas podzieliło bardzo głęboko. Dlatego próba zmierzenia się z tym tematem jest nie tylko wielkim wyzwaniem, ale i obywatelskim obowiązkiem twórcy.
Tragedia smoleńska została nazwana przez premiera Tuska, tego samego dnia, największą tragedią Polski, Polaków po II wojnie światowej. Tak ją również odczułem i odczuwam do tej pory. A ponieważ długi czas razem z innymi Polakami byłem oszukiwany, wmawiano mi jakieś rzeczy nieprawdopodobne, wydawało mi się, że mam do czynienia z manipulacją, więc postanowiłem, że zrobię o tym film.
Udało mi się zawrzeć w moich filmach jakieś cząstkowe prawdy o tych ludziach, o ich zachowaniu, sposobie bycia, są to jednak mikro-obserwacje, zamknięte w granicach tak zwanego małego realizmu. Chciałbym w przyszłości przełamać te granice, dotrzeć do głębszej prawdy o ludzkim życiu.
Wydawało mi się, że ten film musi się tak skończyć. Szukałem dla tego filmu tzw. szczęśliwego zakończenia. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że nie może tam nic być łatwego i przyjemnego, ale wydawało mi się po prostu, że tak się musiała ta historia zakończyć. Ci ludzie, którzy lecieli, żeby oddać hołd tym, których zamordowano 70 lat wcześniej, którzy zginęli, spotkali się razem, stąd to zakończenie.
Wyznam z ogromnym wstydem, że w początkowych latach istnienia Radia Maryja podchodziłem do tego medium z dużą ostrożnością – byłem pod wpływem propagandy początku lat 90. Teraz natomiast nie wyobrażam sobie życia bez Radia Maryja. Kilka dni temu na przykład jechałem do Skierniewic do brata na imieniny. Słuchałem Różańca w Radiu i modliłem się razem z osobami prowadzącymi modlitwę i z innymi słuchaczami. Dzięki Radiu podróż upłynęła mi niebywale szybko. Jeśli w ciągu dnia mam okazję posłuchać Radia Maryja, przypominam sobie, po co i dlaczego żyję.
Antoni Krauze jest twórcą w pełni świadomym, dojrzałym i wybitnym. Uznał, że – czując ten moment, że taki jest czas – taki film trzeba zrobić. Gdyby wyczuł, że trzeba zrobić wysublimowany film, to by zrobił wysublimowany.
Antoniemu zawsze zależało na tym, żeby zapisywać kamerą rzeczywistość i przetwarzać ją artystycznie; on był bardzo dobrym dokumentalistą, razem z bratem satyrykiem, rysownikiem Andrzejem, mieli tę potrzebę, żeby nie być obojętnymi wobec aktualnych wydarzeń.
Był człowiekiem o poczuciu misji – swojej własnej małej misji przekazu artystycznego. Przy naszym ostatnim wspólnym filmie, czyli „Czarnym czwartku”, najbardziej dla mnie wzruszające było to, że Antoni – jako osoba o „skrystalizowanym” światopoglądzie – był niesamowicie otwarty i do przesady uczciwy wobec rzeczywistości, tworząc ten film.
Czysto osobisty, taki dług najwyższej wagi. To jest wdzięczność za film, za „Smoleńsk”, za przełamanie tego niebywałego oporu, za to, że się zdecydował i pokazał prawdę, pokazał ją znakomicie, syntetycznie. Pokazał ją w ten sposób, że cały ten zamysł zmierzający ku temu, by prawda zniknęła z naszego życia, by zniknęła pamięć, został (…) zniweczony. Pamięć trwa i trwa między innymi w wielkiej mierze dzięki panu.
O prawdę walczył przez całe swoje życie. To jedna z tych osób, która odeszła przedwcześnie, bo była przedmiotem ataków, hejtu. To bardzo kosztuje i na pewno byłoby tak, że gdyby tego nie było, dalej by żył, ale jego życie nie miałoby tak wielkiego i pięknego sensu, jaki miało.
Od swojego pierwszego filmu wiadomo było jaką postawę wobec świata miał Antoni. Po filmach fabularnych zaczął robić filmy dokumentalne o bardzo ciekawych ludziach, którzy nie byli powszechnie znani. Sam Antoni Krauze był szalenie skromnym człowiekiem. Nigdy w życiu nie myślał o sobie, jako o kimś kto jest osobą publiczną albo kimś budzącym powszechne zainteresowanie.
Odszedł Antoni Krauze – znakomity reżyser filmów fabularnych i dokumentalnych. Stworzył osobny styl, oparty na wnikliwej obserwacji świata, pełen sceptycyzmu wobec rzeczywistości PRL-u, a jednocześnie tęsknoty za autentycznością i wewnętrzną wolnością każdego człowieka. Niejednokrotnie podejmował trudne tematy, ważne dla zrozumienia naszej współczesnej historii. „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł” ukazał istotę tragicznych wydarzeń związanych z masakrą robotników na Wybrzeżu w 1970 roku. Dzięki Jego niespożytej energii, determinacji i doświadczeniu powstał film „Smoleńsk”. Odznaczony przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi w pracy artystycznej i twórczej” 11 listopada 2015 roku podczas uroczystości w Belwederze z okazji Narodowego Święta Niepodległości.
Odszedł człowiek, który pokazał, że przy pomocy kamery można pokazać prawdę. To odważny człowiek, który chciał prawdy i dążył do prawdy, co przez wiele lat było trudne. Kiedy kręcił „Smoleńsk”, to było bardzo trudne, a mimo to oparł się naciskom i film nakręcił.
Odszedł wspaniały, jak kryształ uczciwy człowiek, którego ciepła życzliwości i prawdziwej koleżeńskości miałem szczęście doznawać od dwudziestu kilku lat. Antoni Krauze. Dla mnie od kilku lat – na pewno w myślach – zawsze „kochany Antoś”. Tak go definiowałem, choć mówiłem: „Witaj Antek”, „Do zobaczenia Antoni”. Teraz już naprawdę „do zobaczenia”. Przecież jesteśmy z tego samego pokolenia.
Powiedział mi, że w tej katastrofie zginęło bardzo wielu jego bliskich przyjaciół i jedyny sposób, w jaki on może sobie z tym wszystkim poradzić, to zrobienie filmu. Czyli traktował swoją sztukę jako możliwość osobistej wypowiedzi. Mam takie wrażenie, że starał się we wszystkich swoich filmach porządkować rzeczywistość, układać fakty. W „Czarnym czwartku” to też była próba zrozumienia tego, co się tak naprawdę stało. Podstawą jego życia było życie w prawdzie. Był człowiekiem niezwykle wierzącym i pokornym wobec rzeczywistości. Tym mnie ujął.
Rzeczywiście wszystkie okoliczności, które wiązały się z realizacją filmu „Smoleńsk” wpędziły go chyba do grobu. Był roztrzęsiony, bardzo dużo było przeszkód finansowych i produkcyjnych. Wielu ludzi, którzy mają inny pogląd na temat tego, co się wydarzyło w Smoleńsku, atakowali go nie za film, ale to, że ma inne zdanie na ten temat. Przepłacił to zdrowiem i dlatego chyba przedwcześnie odszedł.
Rzeczywistość w filmach Krauzego bywa nędzna i parszywa, ale nigdy nie jest karykaturą. Krauze pięknie opowiada o sprawach, które zwykle w filmach są obrzydzane, wyśmiewane. Ludzie i miejsca występują u niego z całą swoją brzydotą, ale bez ujemnej cechy zawartej w samym obrazie, bez satyry.