Każdego dnia zjadam przecier z owoców, kiełki, tofu, czosnek w kapsułkach, piję rano tran. Wyeliminowałem cholesterol i tłuszcze zwierzęce, oprócz tego tranu z rana. Dzięki temu nie boję się o moje płuca, serce i nerki, dlatego nie pozwalam palić w wozie, dym szkodzi na cerę i cebulki włosów.
Kupiłem sobie ten garniak na takie chwile jak ta. Zapłaciłem 1500 baksów, za to, żeby koleś, którego mam rozwalić, zapamiętał sobie dobrze, jak wyglądam. Żeby opowiedział kolegom aniołkom w niebie, że kulkę posłał mu facet z klasą. Kapujesz?! A ty w swoim sweterku wyglądasz jak kmiot. Nie różnisz się od Rumuna, który pucuje mi lampy, kiedy stoję na światłach. Jak facet opowie w niebie, jak wyglądał ten, co go załatwił, to aniołom ze śmiechu puszczą zwieracze i spadnie na nas gówniany deszcz.
Chodzi mi o ten sweter co go masz na sobie. Zajebałeś go z pomocy dla powodzian? Pies ci go wszamał, a potem zwrócił? Chciałbym poznać historię tego swetra.
Opis: do Gruchy.
Ty, jak ty się nazywasz, bo zapomniałem. Kolec, Stolec?
Opis: do Bolca.
To, co dla ciebie jest sufitem, dla mnie jest podłogą.
To jest dużo kasy. Twój szef nas olał. Nie przyszedł odebrać jej osobiście.
Opis: do Bolca.
Zobacz też: kasa
Widzisz, co to żarcie robi ci z mózgu? Poza tą bułką i frytkami świat dla ciebie nie istnieje. To tylko kawałeczek pierdolonego ziemniaka, a ty zachowujesz się tak, jakbym krzywdził twoją matkę. Idę się odlać, Grucha, bo nie chcę na to patrzeć.
Opis: do Gruchy.
Z choinki się urwałeś, Grucha? To dziwka. Jej się podobają faceci, których drukują na banknotach NBP. Z takimi trzeba krótko, bez przesadnej czułości, jak raz zauważy, że ma nad tobą władzę, to przegrałeś, Grucha. Babie trzeba założyć chomąto. Tak robili do XII wieku polscy chłopi. Zakładali babom chomąto i orali nimi pole.
Wiem, że świat nie spodziewa się po mnie zbyt wiele. Mój stary też wiele dokonał. Jest królem sedesów.
W ogóle bracie, jeżeli nie masz na utrzymaniu rodziny, nie grozi ci głód, nie jesteś Tutsi, ani Hutu i te sprawy, to wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie – co lubię w życiu robić. A potem zacznij to robić.
Szef
A jeżeli będą chcieli pójść do muzeum lotnictwa, to zabierzesz ich do muzeum lotnictwa, kurwa jego mać!
Może ty się jeszcze, kurwa, zajmiesz hodowlą jedwabników? Przecież ty się nie znasz na muzyce.
Opis: do Bolca.
Mógłbym powiedzieć: nie ma pieniędzy – nie ma towaru, ale ja chcę robić interesy, a nie puszczać brzydkie bąki.
Opis: do Freda.
O czym ty do mnie rozmawiasz? Głowa cię nie boli?
Opis: do Bolca.
Powiem ci, że już mam dosyć tego twojego Freda, kurwa jego w dupę zapierdolona mać. Dzwoni do mnie codziennie o szóstej rano i pyta o kasę. Nawet we Wronkach mnie tak wcześnie nie budzili.
Oskar: Ale jeszcze nie zdążyłem nawet rozpiąć rozporka.
Czesiek: To może pan zamówić następną.
Oskar: Nie, nie mam tyle pieniędzy. Ale ile by kosztowało 5 minut?
Sutener: Bierzesz następną godzinę, albo kończymy przyjęcie.
Oskar: Proszę.
Czesiek: Co to jest?
Oskar: Tak się umawialiśmy, 200 złotych.
Czesiek: Stawki są w dolarach. W przeliczeniu na złotówki jesteś mi krewniej jeszcze 630.
Oskar: Nie. Ja protestuję. To jest wprowadzanie klienta w błąd i nie zapłacę.
Sutener: To się zaraz okaże.
Laska: Człowieku, nie bądź takim materialistą. Trzeba się wyluzować.
Oskar: Dobra. Dogadajmy się. 200 złotych i jako premia – ten bezcenny argentyński kaktus. (daje sutenerowi kaktus)
Czesiek, sutener: A na chuj mi ten kaktus! (Ze złości wyrzuca kaktus przez okno).
Rozlega się dźwięk alarmu samochodowego.
Kuba: Chyba rozwalił pan komuś bryczkę.
Czesiek: Nauczy się parkować w garażu. A ty, koleżko… Cicho. Cicho, cicho, cicho!… Kurwa, to chyba mój.
Czesiek: A po co nasi chłopcy mieliby się tak gibać?
Bolec: Po co, po co? Po to, żeby nie wyglądać jak żelbetonowy kloc. Polski gangster nie ma luzu – rusza się jak wóz z węglem. A przydałoby się trochę polotu i finezji w tym smutnym jak pizda mieście. Nie jest tak, czarnuchu?
Czesiek: Bolec, wolałbym, żebyś nie mówił do mnie „czarnuchu”. Nie przy reszcie chłopaków…
Weronika: Jaki ty jesteś twardy.
Jarek, narzeczony Weroniki: Ja jestem człowiekiem z miasta.
Weronika: Ale ty masz silną psychikę.
Jarek: Zajebiście silną. Zawsze patrzę w oczy, kiedy z kimś rozmawiam. Nigdy nie wykonuję niepotrzebnych ruchów. Wystarczy mi pierwszych 10 słów, 5 pierwszych gestów jakiegokolwiek koleżki i już wiem, że w jego psychice czai się strach. On jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że wkrótce będzie miał pełne portki. A wiesz dlaczego? Dlatego, że jego słaba psychika już wysłała mu mejla do nadciągającej kupy, że spotkanie jest w spodniach.
Weronika: To niesamowite.
Jarek Keller: (wzdycha) Skoczę na chwilę do klopa.
Cichy: Będą cię szukać tak długo, aż cię znajdą, mają na to sposoby. Komputery, biura meldunkowe… Wiesz, może to przykre, co powiem, ale nie masz wielkich szans na ucieczkę. Zresztą nie ma sensu uciekać, znajdą cię wszędzie. Życie ludzkie nie ma dla nich znaczenia. To źli ludzie, Kuba, a przy tym zawodowcy. Nie mogą sobie pozwolić na błąd. A ty Kuba… ty jesteś ich błędem. Nie zawiniłeś, po prostu znalazłeś się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie i będziesz musiał za to zapłacić. Ja też kiedyś byłem błędem w czyimś parszywym życiu.
Głos z sekretarki: Tu automatyczna sekretarka Kuby Brennera. Po sygnale zostaw wiadomość.
(sygnał)
Głos Weroniki: Kuba, wiem, że nie ma cię w tej chwili w domu, że poszedłeś na egzamin…
Jakub Brenner: O cholera.
Weronika: (głos) Dlatego wybrałam taką porę, bo muszę ci powiedzieć coś ważnego. Może powinnam to zrobić w 4 oczy, ale bałam się jakbyś to odebrał. Chciałam ci powiedzieć, że odchodzę od ciebie.
Kuba Brenner: Dzięki Bogu. (przewraca się)
Weronika: (w automacie telefonicznym) Wiem, że to dla ciebie cios, no, ale takie jest życie. Nie obwiniaj się. Po prostu taka już jestem. Trochę zwariowana, ekscentryczna, nieprzewidywalna… Nie chcę żebyś cierpiał, no, a nie myślałeś chyba, że będę z tobą na zawsze…
Kuba: W życiu.
Weronika: (głos) Poznałam kogoś. Ma na imię Jarek. Mam wrażenie, że jest moją drugą połówką…
Jakub: (uderza o jakiś przedmiot) Kurrrrwa mmmmmać!
Weronika: (głos) Nie chcę cię ranić, Kuba. Musisz być silny. Na pewno spotkasz w życiu jeszcze wiele kobiet, które zajmą moje miejsce…
Kuba: (słysząc spuszczanie wody) Nie wspomniałaś jeszcze o moim ojcu!
Weronika: (głos) Twój ojciec był wielkim dyrygentem, a ty? Nie potrafisz zadbać o swoje sprawy. Jak mówi Jarek, w życiu musisz być rekinem, jeśli nie chcesz żeby dopadły cię inne rekiny. I Jarek jest rekinem, i obrotny też jest. Ale po co ja ci o tym mówię… Kuba, musisz być silny. Nie zrób czegoś głupiego…
Jarek, narzeczony Weroniki: Gdzie jest, kurwa, moje 300 baniek? Słyszysz? Gdzie jest kur…!
Weronika: Są w życiu ważniejsze rzeczy niż twoje 300 baniek.
Jarek: Na przykład 600 baniek. (przyciąga Weronikę do siebie) Pożegnałaś się z tą nędzą artystyczną?
Weronika: Nie rozumiem, dlaczego nie mogłam zadzwonić z twojego telefonu.
Jarek Keller: Nie będziesz dzwoniła do byłych fagasów z mojej komóry, bejbe. Pakuj się.
(Jarek i Weronika wsiadają do żółtej sportowej Toyoty)
Fred: Co to było? Walnęliśmy w jakiegoś psa?
Grucha: Chyba jeżozwierza.
Fred: Jakiego jeżozwierza?
Grucha: Takiego dużego jeża.
Fred: Grucha, czy ty naprawdę jesteś taki tępy? W tym kraju nie ma takich zwierząt. Jest żubr, bóbr, kurwa łoś. Lis, wilk, kuna, koń. Wydra, ryjówka, zając – to są zwierzęta, które żyją w Polsce.
Grucha: Wszystko jedno, co to było, skoro już tego nie ma.
Fred: No i tu się mylisz, Grucha. Wiesz, co to jest reinkarnacja? Słyszałeś w swoim życiu taki długi wyraz? W prostych słowach chodzi o to, że po śmierci człowiek odradza się pod inną postacią, na przykład jako zwierzę. Może właśnie rozjechałeś kogoś ze swojej rodziny – wujka albo stryjka.
Grucha: Gówno prawda. Mój stryjek żyje, pracuje w telewizji.
Fred: A walizka? O czym ty myślisz, Grucha?! Śmieszy cię reinkarnacja – twoja broszka, ale to stara i mądra religia, nie dla takich matołów jak ty. To, kim będziesz w przyszłym życiu, zależy od tego, jakie życie prowadziłeś do tej pory. Jedni po śmierci przyjmują postać tygrysa, sokoła albo lamparta.
Grucha: A inni?
Fred: Jeżeli o ciebie chodzi, to nie wróżę ci żadnych rewelacji. Kaczka – to max, co może z ciebie być.
Czesiek: Proszę panów. Panie zostają na godzinę. Stawka wynosi stówę. Panie są dwie, czyli razem 200. Dodatkowa stówa za każde udziwnienie. Napiwki dla pań są dla panów prywatną sprawą.
Oskar: Nie będzie żadnych udziwnień. My jesteśmy normalni.
Laska (po chwili, na drugim planie): Noo…
Oskar: To może ja od razu zapłacę?
Oskar (dzwoniąc do agencji towarzyskiej): Halo, chciałem zamówić dziewczynę o urodzie klasycznej i nietuzinkowej. Powinna mieć szafirowe oczy, zmysłowe usta, wdzięczny sposób poruszania się, nienachalny uśmiech, piersi foremne. Jednym słowem powinna być kwintesencją kobiecości… Tak… A dla kolegi? To wszystko jedno…
Kuba: Jak to wszystko jedno?
Bąbel: Hej, panowie. Obudźcie się. Chyba jesteśmy na miejscu.
Serfer: No. Mam przeczucie, że jesteśmy blisko.
Laska: Wiecie co? Pójdę sprawdzić, co jest za górką.
Bąbel i Serfer sikają w krzaki, a Laska idzie na górkę.
Bąbel: (odwraca głowę do Laski, który dostanie się na szczyt) I co? Są bunkry?
Laska: Bunkrów nie ma. Ale też jest zajebiście.
Szef: Jak Bolec coś nagra, to załatw, żeby to było pierwsze miejsce na liście przebojów.
Silnoręki: Ale to chyba ludzie decydują…
Szef: To dowiedz się, jacy są ludzie i porozmawiaj z nimi po swojemu.
Mały Cwaniak: Jest tu jakiś cwaniak?
Oskar: Nie. Nie ma tu żadnego cwaniaka.
Młody Cwaniak: To daj piątaka.
Grucha: Ja jestem cwaniak i wypierdalaj stąd. Ale już.
Mały Cwaniak: Siwy, tu jest jakiś cwaniak.
Siwy Cwaniak: Pan daje piątaka, a cwaniak 30.
Andrzej Grucha: Nie zrozumieliśmy się.
Siwy: Jak tak, to przepraszamy.
Robotnik (na akademii muzycznej): Kolego. Mógłbyś nie dmuchać w rurę, kiedy kujemy? Trochę nas to rozprasza.
Saksofonista: Przepraszam…
Pani sekretarka: (wzdychając) Dziekan prosi.
Dziekan Zajączek: Wiesz, po co cię wezwałem?
Jakub Brenner: Nie chcę zgadywać.
Dziekan: Mam dla ciebie dwie wiadomości.
Kuba: Poproszę najpierw tę złą.
Dziekan: Obie są złe. W związku z tym, że nie zaliczyłeś egzaminu z głównego instrumentu, podjąłem decyzję, że nie będziesz reprezentował naszej uczelni na konkursie we Francji.
Jakub: Przecież to jest moja życiowa szansa. Szlifuję program od pół roku.
Dziekan: Naucz się skromności, synku. Ja w twoim wieku dorabiałem udzielając lekcji.
Kuba: Następny konkurs jest za 4 lata. Wtedy już będzie dla mnie za późno.
Dziekan: Dosyć, Brenner. Nie wszystko kręci się wokół ciebie.
Kuba: Skąd ta niechęć do mnie? Przecież studiował Pan z moim ojcem.
Dziekan: To nie jest niechęć. Ja cię po prostu nie lubię. Uważam, że nie masz talentu. Twój ojciec też był przereklamowany jako dyrygent. To zrobił karierę, bo był spryciarzem i miał ładną buźkę. Jeden Brenner w historii muzyki nam zupełnie wystarczy. To jest właśnie ta druga wiadomość. Nie masz po co przychodzić na egzamin poprawkowy, bo już go oblałeś.
Jakub: Chyba ma pan rację.
Dziekan: Cieszę się, że się zgadzamy.
Kuba: Ja też. Ojciec często wspominał o Panu, kiedy opowiadał mi o czasach studenckich.
Pan Dziekan: Doprawdy?
Jakub Brenner: Tak, mówił, że jak szli na panienki i brali ze sobą Zajączka, to nigdy nie mogli nic poderwać.
Dziekan: Wynoś się. Radzę ci zacząć szukać nowego zajęcia, synku.
Kuba: Nie mów do mnie "synku". Nie jesteś moim ojcem.
Kuba: Masz prezerwatywę?
Oskar: Mam.
Kuba: To pożycz.
Oskar: Ale mam jedną.
Kuba: Nie szkodzi, daj, ty możesz bez.
Oskar: Ale ja już mam na sobie…
Kuba: Chodzisz w prezerwatywie od rana?
(Słysząc pukanie w drzwi. Kuba otwiera drzwi.)
Kuba: Kto ty jesteś?
Laska: Laska.
Kuba: Ty, Oskar, jak ty zamawiałeś te panienki?
Oskar: To jest Laska, syn mojego wujka, on tutaj mieszka.
Oskar: (słysząc dzwonek do drzwi) Nie możesz się podnieść i otworzyć?
Laska: Ja przedwczoraj ściszałem telewizor.
Mały Cwaniak: Mieszka tu jakiś cwaniak?
Oskar: Cwaniak? Nie, ja tu mieszkam.
Mały Cwaniak: To daj piątaka.
Oskar: To jest jakaś zorganizowana akcja?
Mały Cwaniak (po namyśle): Taka akcja, żebyś dał piątaka. (Oskar daje mu 5 groszy) Dzięki, koleś.
Oskar: Może ja lepiej zamiast na dziwki, powinienem pójść do jakiegoś uzdrowiciela, nie wiem… Kaszpirowskiego…
Mężczyzna w restauracji: Nie radzę… byłem u Harry’ego z Tybetu, chciałem, żeby naładował mnie energią. Facet dotknął mojego karku, pogładził mnie po udach i wziął za to półtorej bańki.
Oskar: I co?
Mężczyzna w restauracji: Kark mnie napierdala, a na udach dostałem wysypki.
Andrzej Grucha: (Fred daje mu porcję frytek) Dlaczego wyjadasz mi frytki? Nie możesz sobie kupić?
Fred: Nie jestem głodny.
Grucha: Jak nie jesteś głodny, to zostaw te frytki. (Fred daje mu następną porcję frytek) A jak jesteś, to se kup.
Fred: Widzisz, co to żarcie robi ci z mózgu? Poza tą bułką i frytkami świat dla ciebie nie istnieje. To tylko kawałeczek pierdolonego ziemniaka, a ty zachowujesz się tak, jakbym krzywdził twoją matkę. Idę się odlać, Grucha, bo nie chcę na to patrzeć.
Fred: Mógłbyś nie palić w moim wozie?
Grucha: Lubię zapalić przed egzekucją.
Fred: Ale nie u mnie w wozie, nie chce się biernie zaciągać.
Grucha: Będę trzymał fajkę za oknem.
Fred: Wszyscy tak mówią, słyszę to na okrągło. Dla mnie, Grucha, możesz nawet go trzymać w dupie, ale nie w moim samochodzie.
Silnoręki: Mógłbym z nimi pogadać po swojemu, a potem ich zakopać w lesie.
Szef: Nie lekceważ ich, Silnoręki. Wyrolujemy ich po mojemu.
Silnoręki: Nie bardzo pana rozumiem, szefie.
Szef: To właśnie dlatego ja jestem twoim szefem, a nie odwrotnie.
Fred: Przełknąłem tę zniewagę. Pomyślałem sobie, że najważniejsze w tej chwili to ubić interes.
Bolec: Nie ma sprawy. Ubijemy interes.
Fred: Masz Pitbulla, który wygląda jak jamnik, gibasz się jak pierdolony rezus, zachwycasz się panem Kunta-Kinte, marnujesz mojemu kumplowi ścieżkę najlepszego proszku, a na koniec puszczasz nam film o facecie w łódce. I ty chcesz, żebyśmy ubili interes?
Grucha: No właśnie. Kim ty w ogóle, kurwa, jesteś, pajacu?
Bolec: Rzeczywiście. Może nie wszystko wyszło tak, jak należy, ale to da się naprawić. Zaraz przyjdą dziewczyny i ubijemy ten interes.
Fred: Po tym, co tu zobaczyłem, nie wiem, czy chciałbym z tobą ubić muchę w kiblu. Coś ci się rozmazało na ręce.
Bolec: Dobra, dobra. Wystarczy. Czarnuchu… Halo.
Silnoręki: Czarnuchu?
(Chłopiec bawi się ręcznie sterowanym autem)
Silnoręki: Bolec, pogięło cię? Silnoręki mówi.
Bolec: Hę?
Silnoręki: Będziesz miał gości.
Bolec: Przyjadą założyć mi kablówkę?
Silnoręki (do szefa, ojca Bolca): Pyta, czy przyjadą mu założyć kablówkę.
Szef: Daj mi tego głąba… (Silnoręki podaje słuchawkę). Jutro o ósmej przyjedzie do ciebie dwóch facetów z wybrzeża, przywiozą dla mnie szmal.
Bolec: Jaki szmal?
Ojciec Bolca: Nieważne…
Bolec: To gangsterzy?
Szef: Biznesmeni. Czy to jasne?
Bolec: Tato, a dlaczego do mnie, a nie do ciebie albo do Silnorękiego?
Szef: Bo tak postanowiłem, synu. Umówiłem się z nimi w twoim klubie, ale mogę się trochę spóźnić. Dlatego pod moją nieobecność masz się zająć tym, żeby było miło. Masz zrobić dobry grunt pod interesy.
Bolec: Ale ja jutro nie mogę.
Ojciec Bolca: Dlaczego?
Bolec: Bo w piątki mam siłownię.
Szef: Masz też klub i agencję towarzyską, które ci kupiłem i dlatego spotkasz się z nimi i zorganizujesz im taką balangę, jakiej jeszcze w życiu nie widzieli.
Bolec: To znaczy co?
Szef: Jajco. Pomyśl przez chwilę.
Bolec (po namyśle): Słucham?…
Szef: Weźmiesz najładniejsze panienki, najlepszy alkohol i tyle koksu, ile potrafisz unieść. Czy to jasne? Jeśli któryś z nich odkręci kran w kiblu, ma z niego płynąć Johnnie Walker, rozumiesz? Jeśli będzie chciał przelecieć Murzynkę…
Bolec: Nie mam Murzynki w agencji.
Szef: To pomalujesz jednego z naszych chłopców czarną farbą. Wszystkiego ma być w opór.
Bolec: A jeżeli…
Szef: A jeżeli będą chcieli pójść do muzeum lotnictwa, to zabierzesz ich do muzeum lotnictwa, kurwa jego mać!
Bolec: (odkłada słuchawkę) Przyjeżdżają jacyś Kozacy z Wybrzeża i mamy im pokazać jak się bawią Kozacy w stolicy.
Silnoręki: Nie wiem, czy powinniśmy ich zostawiać z… Bolcem. Może sobie nie poradzić, jak zaczną naciskać…
Szef: Jeśli mój syn chce się liczyć na mieście, to nie może zadawać się tylko z dziwkami. Posiedzi z nimi przez godzinę. Nie jest żubr, żeby go trzymać pod ochroną.
Policjant Jerzyk: No, to za bezpieczny weekend, Władziu!
Policjant Władzio: Za bezpieczny…
Policjanci piją wódkę z kieliszków, Władzio przeciera ręką twarz.
Władzio: Jezu…
Jerzyk: To co, Władziu? Jedziemy?
Władzio: Jerzyk, to my mamy pilnować porządku w tym kraju, nie będziemy jeździć po pijanemu.
Jerzyk: To jak wrócimy?
Władzio: Spokojnie.
Opis: drogówka.
Fred i Grucha podjeżdżają pod klub Bolca czarną alfą romeo.
Bolec: No cześć. Bolec jestem.
Grucha: Andrzej. (Bolec i on podają sobie ręce) Ręce ci się pocą.
Bolec: Myłem przed chwilą.
Fred: Fred. (on i Bolec podają ręce)
Bolec: Co słychać chłopaki w wielkim świecie?
Fred: A co, gazet nie czytasz?
Bolec: He, he, he. To co? Zapraszam na górę. Szefa jeszcze nie ma, ale to nic nie szkodzi. Napijemy się trochę wódeczki, potem wpadną dupeczki albo odwrotnie… (on, Fred i Andrzej Grucha wchodzą do klubu)
Opis: do Bolca przyjeżdżają Fred i Grucha, by ubić interes.
Andżelika: No cześć. Jestem Andżelika, a to jest Samantha.
Fred: Ty, jak ty się nazywasz, bo zapomniałem? Kolec? Stolec?
Bolec: Bolec.
Fred: No, więc posłuchaj mnie teraz uważnie, Bolek. Byłeś w Stanach?
Bolec: Nie.
Fred: No właśnie, a ja… znam kogoś, kto był i opowiedział mi to i owo. Wiesz, skąd przyjechali czarni do Ameryki?
Bolec: Z Afryki.
Fred: No właśnie. Handlarze niewolników przywieźli ich z Afryki. A myślisz, że to taka prosta sprawa wysiąść na plaży w Afryce, złapać w siatkę zwinnego, silnego Murzyna i wywieźć go za ocean?
Bolec: Chyba nie.
Fred: No jasne, że nie. Udało im się to zrobić, ponieważ wywozili tylko takich, co albo nie potrafili spierdolić przed siatką, albo byli największymi głąbami z plemienia i wódz sprzedawał ich za paczkę fajek, bo i tak nie miałby z nich pożytku. I ci wszyscy nieudacznicy pojechali do Ameryki, pożenili się, porobili dzieci. Świat poszedł do przodu. Pojawiły się komputery, amfetamina, samoloty. Ale co z tego, jeżeli ich serca pompują tę samą krew? Są potomkami człowieka, który na własnym podwórku dał się złapać w siatkę. Więc nie uważam, że naszym chłopakom brakuje luzu, kapujesz? Grucha, otwórz walizkę.
Dresiarz: Ty, sprawę mamy.
Fred: Tak? Jaką?
Dresiarz: Dawaj walizkę.
Fred: Nie mam kluczyka.
Dresiarz: Twój pech.
(Drugi dresiarz wyciąga siekierę).
Fred: Panowie, chwileczkę. Chyba nie odetniecie mi ręki z powodu jakiejś pierdolonej walizki? Jak ja bym wtedy wyglądał? Co najmniej niesymetrycznie. Nie chcę być kaleką do końca życia. Przecież ja mam rodzinę, plany na wakacje. Jestem biznesmenem. Potrzebuję tej ręki do pracy na laptopie i do drapania się w tyłek. Na pewno mam gdzieś ten kluczyk, o który się tutaj rozchodzi.
Laska: Życia nie oszukam. Jestem synem króla sedesów. To wysoko postawiona poprzeczka.
Jakub Brenner: Mhm. Zajebiście wysoko.
Laska: W ogóle, bracie, jeżeli nie masz na utrzymaniu rodziny, nie grozi ci głód, nie jesteś Tutsi ani Hutu i te sprawy, to wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście, ważne pytanie: Co lubię w życiu robić, a potem zacznij to robić.
Kuba: A ty sobie odpowiedziałeś na to pytanie?
Laska: Jarać blanty.
Kuba Brenner: Jest jakiś zawód, który się z tym wiąże?
Laska: Ambasador.
Kuba: Chyba na Jamajce.
Laska: Nie taki ambasador. Miałem na myśli takiego, jakim był Tony Halik. Wyobraź sobie stary, ile on wypalił stuffu z tymi wszystkimi plemionami, które odwiedził. Ktoś musi kontynuować jego dzieło. Będę jeździł po całym świecie, pełniąc rolę ambasadora naszego kraju. Jestem Laska, z Polski.