Naraz z pierwszego auta buchnął strzał. Tłum zatrzepotał jak stado spłoszonych kaczek, odpowiedział wrogim okrzykiem i zamilkł, zbiegając z bulgotem w kurnik koszar. Natychmiast wszystkie okna zapełniły się rozgdakanymi głowami ludzkimi
Niby wszyscy męczennicy, z obozu, bracia, koledzy, ale do maszerowania na mszę, a nie do garnka.
Obok z karminowej sukni rozlewa się na brązowym pluszu fotela Śpiewaczka, o której plotkowano, że w dniu głodu przed końcem wojny miało ją całe Dachau.
– O ludzie, ludzie niespokojni, znowu się wam bić zachciewa – zaskomlił, pociągając płaczliwie nosem. – Mało wam jeszcze, że was bieda bije? Ale nasz Polak, nasz brat, zawsze głupi. W łyżce wody chce utopić brata.
Prawdziwa sensacja obywa się bez prasy.
Jest prawo obozu, że ludzi idących na śmierć oszukuje się do ostatniej chwili. Jest to jedyna dopuszczalna forma litości.
– Już po pierwszym transporcie! Pomyśl, ja – od Bożego Narodzenia przewinęło się przez moje ręce chyba z milion ludzi. Najgorsze są transporty spod Paryża: zawsze człowiek spotyka znajomych. – I co im mówisz? – Że się idą kąpać, a potem spotkamy się w obozie. A ty byś co powiedział?
Ładujemy więc klamoty. Dźwigamy ciężkie walizy, pakowne, zasobne, rzucamy je z wysiłkiem na auto. Tam układa się je w stosy, ubija się, upycha, rżnie, co się da, nożem – dla przyjemności i w poszukiwaniu wódki i perfum, które wylewa się wprost na siebie. Jedna z waliz otwiera się, wypadają ubrania, koszule, książki… Chwytam jakieś zawiniątko: ciężkie; rozwijam: złoto, dobre dwie garście: koperty, bransolety, pierścionki, kolie, brylanty…
Niezmordowanie jeździ karetka Czerwonego Krzyża: to właśnie w niej wozi się gaz, gaz, którym trują tych ludzi.
Oto idzie szybko kobieta, śpieszy się nieznacznie, ale gorączkowo. Małe, kilkuletnie dziecko o zarumienionej twarzy cherubinka biegnie za nią, nie może nadążyć, wyciąga rączki z płaczem: – Mamo! mamo! – Kobieto, weźże to dziecko na ręce! – Panie, panie, to nie moje dziecko, to nie moje! – krzyczy histerycznie kobieta i ucieka zakrywając rękoma twarz. Chce skryć się, chce zdążyć między tamte, które nie pojadą autem, które pójdą pieszo, które będą żyć. Jest młoda zdrowa, ładna, chce żyć.
Parę dni będzie obóz mówił o transporcie „Sosnowiec-Będzin”. Był to dobry, bogaty transport.
Transporty rosną w tygodnie, miesiące, lata. Gdy skończy się wojna, będą liczyć spalonych. Naliczą cztery i pół miliona. Najkrwawsza bitwa wojny, największe zwycięstwo solidarnych i zjednoczonych Niemiec. Ein Reich, ein Volk, ein Führer – i cztery krematoria. Ale krematoriów będzie w Oświęcimiu szesnaście, zdolnych spalić pięćdziesiąt tysięcy dziennie. Obóz rozbuduje się, aż się oprze naelektryzowanym drutem o Wisłę, zamieszka go trzysta tysięcy ludzi w pasiakach, będzie się zwał Verbrecher-Stadt – „Miasto przestępców”. Nie, ludzi nie zabraknie. Spalą się Żydzi, spalą się Polacy, spalą się Rosjanie, przyjdą ludzie z zachodu i południa, z kontynentu i wysp.
A tu patrz: najpierw jedna wiejska stodoła pomalowana na biało i – duszą w niej ludzi. Bez czarów, bez trucizn, bez hipnozy. Paru ludzi kierujących ruchem, żeby tłoku nie było i ludzie płyną jak woda z kranu za odkręceniem kurka. Dzieje się to wśród anemicznych drzew zadymionego lasku. Zwykłe ciężarowe samochody podwożą ludzi, wracają jak na taśmie i znów podwożą. Bez czarów, bez trucizn, bez hipnozy.
Czy myślisz, że gdyby nie nadzieja, iż ten inny świat nadejdzie, że wrócą prawa człowieka – żylibyśmy w obozie choć jeden dzień?
(…) godność człowieka naprawdę leży w jego myśli i w jego uczuciu.
I wtedy z FKL-u nadjechały samochody pełne nagich kobiet. Kobiety wyciągały ramiona i krzyczały: – Ratujcie nas! Jedziemy do gazu! Ratujcie nas! I przejechały koło nas w głębokim milczeniu dziesięciu tysięcy mężczyzn. Ani jeden człowiek się nie poruszył, ani jedna ręka nie podniosła się. Bo żywi zawsze mają rację przeciw umarłym.
Jak umrzesz – wyrwą ci złote zęby, już poprzednio zapisane w księgi obozu. Spalą, popiołem wysypią pola albo osuszą stawy. Co prawda marnotrawią przy spalaniu tyle tłuszczu, tyle kości, tyle mięsa, tyle ciepła! Ale gdzie indziej robią z ludzi mydło, ze skóry ludzkiej abażury, z kości ozdoby.
Jaką potworną zbrodnią są piramidy egipskie, świątynie i greckie posągi! Ile krwi musiało spłynąć na rzymskie drogi, wały graniczne i budowle miasta! Ta starożytność, która była olbrzymim koncentracyjnym obozem, gdzie niewolnikowi wypalano znak własności na czole i krzyżowano za ucieczkę. Ta starożytność, która była wielką zmową ludzi wolnych przeciw niewolnikom!
Kto ma dobre plecy, temu trudno podstawić nogę.
Nie ma piękna, jeśli w nim leży krzywda człowieka. Nie ma prawdy, która tę krzywdę pomija. Nie ma dobra, które na nią pozwala.
Pamiętasz, jak lubiłem Platona. Dziś wiem, że kłamał. Bo w rzeczach ziemskich nie odbija się ideał, ale leży ciężka, krwawa praca człowieka. To myśmy budowali piramidy, rwali marmur na świątynie i kamienie na drogi imperialne, to myśmy wiosłowali na galerach i ciągnęli sochy, a oni pisali dialogi i dramaty, usprawiedliwiali ojczyznami swoje intrygi, walczyli o granice i demokracje. Myśmy byli brudni i umierali naprawdę. Oni byli estetyczni i dyskutowali na niby.
PS – ale przedtem, wiesz, to bym tak zarżnął jednego i drugiego, tak na rozładowanie kompleksu obozowego, kompleksu zdejmowania czapki, bezczynnego patrzenia na bitych i mordowanych, kompleksu strachu przed obozem. Boję się jednak, że ten kompleks na nas zaciąży. Nie wiem, czy przeżyjemy, ale chciałbym, abyśmy kiedyś umieli nazywać rzeczy ich właściwym imieniem, jak czynią ludzie odważni.
To właśnie nadzieja każe ludziom apatycznie iść do komory gazowej, każe nie ryzykować buntu, pogrąża w martwotę. To nadzieja rwie więzy rodzin, każe matkom wyrzekać się dzieci, żonom sprzedawać się za chleb i mężom zabijać ludzi. To nadzieja każe im walczyć o każdy dzień życia, bo może właśnie ten dzień przyniesie wyzwolenie. Ach, i już nawet nie nadzieja na inny, lepszy świat, ale po prostu na życie, w którym będzie spokój i odpoczynek. Nigdy w dziejach ludzkich nadzieja nie była silniejsza w człowieku, ale nigdy też nie wyrządziła tyle zła, ile w tej wojnie, ile w tym obozie. Nie nauczono nas wyzbywać się nadziei i dlatego giniemy w gazie.
ani wiersz, ani proza, tylko kawał powroza, tylko ziemia wilgotna – oto droga powrotna.
Źródło: * * * (Ani wiersz, ani proza…)
Być poetą – znaczy mówić światu „nie”. Bo tylko to jest poezją: nieustające szukanie.
Głód jest wtedy prawdziwy, gdy człowiek patrzy na drugiego człowieka jako na obiekt do zjedzenia.
Źródło: Dzień na Harmenzach
Ja wiem, że w wiecznym kole przemian zapadnie wszystko jakby w morze, że minie czas i minie ziemia, i to, com kochał i com tworzył.
Źródło: Ja wiem
Już starożytność była olbrzymim koncentracyjnym obozem, w którym jedni, to znaczy większość – byli skazani na katorżniczą pracę niewolników, a drudzy – pisali dialogi i dramaty, robili historię, byli estetyczni i wzniośli… Piękno, dobro, prawda – te pojęcia zostały zbudowane na przemilczanej, krwawej, okrutnej krzywdzie człowieka. (…) Kiedy Niemcy zwyciężą, wymordują wszystkich. (…) Nikt o nas wiedzieć nic nie będzie. Zakrzyczą nas poeci, adwokaci, filozofowie, księża. Stworzą piękno, dobro i prawdę. Stworzą religię.
Źródło: Maria Janion, Niesamowita Słowiańszczyzna, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, s. 201.
Nie ma co – opowiedzcie wreszcie, jak kupowaliście miejsca w szpitalu, na dobrych komandach, jak spychaliście do komina muzułmanów [w obozie człowiek wyniszczony fizycznie i duchowo, poddający się śmierci], jak kupowaliście kobiety i mężczyzn, co robiliście w unterkunftach [magazyn obozowy], kanadach [komando rozładowujące transporty obozowe], krankenbaumach [szpital], na obozie cygańskim, opowiedzcie to i jeszcze wiele innych drobnych rzeczy, opowiedzcie o dniu codziennym obozu, o organizacji, o hierarchii strachu, o samotności każdego człowieka. Ale piszcie, że właśnie wyście to robili. Że cząstka ponurej sławy Oświęcimia i wam się należy. Może nie, co?
Źródło: Alicja w krainie czarów
Patrzcie demokracji na palce!
Opis: Z przemówienie na naradzie młodych twórców literackich i przedstawicieli nauki (grudzień 1947)
Próżno bym, pełen wielkich tęsknot, jak ślad na piasku wieczność tropił, bo ludzki trud i ludzkie piękno jest jak na wiatr rzucony popiół.
Źródło: Ja wiem
Tobie Ojczyzną – Tryumfalny Łuk, defiladowa muzyczka zwycięska, a mnie Ojczyzną – parszywy grób w lasku pod Smoleńskiem! Tobie Ojczyzną – spokojny kąt i kark, który posłusznie się gnie, a mnie Ojczyzną – spalony dom i rejestracja w NKWD.
Opis: Dwie Ojczyzny
Źródło: Jerzy Roman Krzyżanowski, Katyń w literaturze. Międzynarodowa antologia poezji, dramatu i prozy, wyd. Norbertinum, Lublin 2002, ISBN 8372221243. s. 283.