Czy on się nie boi, że Polska pozostanie sama? Nie! On tego chce, bo wie, że Putin z wdzięczności za wyprowadzenie Polski z Unii Europejskiej, będzie się opiekował władzą Kaczyńskiego.
Czy zauważyli państwo, że w ciągu ostatnich lat kabaret amatorski, oczywiście amatorski nierzadko już jedynie z nazwy, zdominował telewizyjną rozrywkę w gatunku, który dawniej nazywany był estradą? Czyli wszystkie telewizyjne transmisje z sal, w których siedzi publiczność prawdziwa (…). (…) przedtem też większość (…) artystów-rozśmieszaczy do żadnych szkół aktorskich nie chodziła, ale często trafiał się na estradzie także ktoś po szkole (…). Dziś ze świecą by szukać. Dzieje się tak zapewne dlatego, że aktor od zarania jest ćwiczony w sztuce pokazywania tego, co wypracował na próbach (…). Tak zwany amator będzie to robił tylko w wypadku, gdy występ został radośnie i głośno przyjęty przez publiczność. Jeżeli nie – amator zmienia, poprawia (…), a publiczność to właśnie wybiera, bo kocha improwizację i wyjątkowość każdego występu. Owszem, wymóg głośnej reakcji widowni stwarza pokusę obniżania lotów, ale na szczęście nie wszyscy jej ulegają (…).
Dość wcześnie się zorientowałem, że jeżeli w socjalizmie, czy jak tam nazwiemy ustrój, który nam nielitościwie panował, chce się coś powiedzieć, to nie można tego powiedzieć wprost, tylko trzeba się uciekać do różnych sztuczek. Karykatura, rozrywka, satyra były właśnie takimi sztuczkami.
Dziennik w stanie wojennym polegał głównie na dubbingu. W początkowym okresie nie miałem kamery, nie mogłem robić dokrętek. Mogłem tylko – mając dwa magnetowidy – montować materiały nagrane z telewizji i kasując dźwięk oryginalny, podkładać własny. Oba magnetowidy pracowały 24 godziny na dobę, powielając potem gotowe programy. Kopie rozchodziły się po całym kraju. Opowiadano mi wielokrotnie, że zrobiono komuś żart – o godzinie 19.30 zamiast prawdziwego Dziennika ktoś dyskretnie włączał ten mój. Najpierw było zdumienie, konsternacja, a dopiero potem dziki śmiech. Do dziś pamiętam te ryki, czasem wręcz spazmy ze śmiechu, jakie miałem okazję słyszeć na – nielegalnych oczywiście – pokazach tych filmów w różnych salach i salkach, najczęściej kościelnych. Te reakcje widowni śmiało mogę zaliczyć do najprzyjemniejszych momentów w życiu.
Ja uwielbiam Dziennik 1954 Leopolda Tyrmanda. Pewien mój znajomy lekarz twierdzi, że znalazł w nim dowód na to, że Dziennik był później przez autora poprawiany. Pojawia się tam podobno nazwa leku, którego w 1954 r. jeszcze nie było.
Kilka lat temu Polsat, robiąc ze mną wywiad na temat traktowania środowisk artystycznych przez SB w stanie wojennym, pokazał mi kopie meldunków w mojej sprawie. Esbek składał szefom raport, co też mi służby zrobiły. Pisał m.in. o wykonanych do mnie telefonach nękających, a ja pamiętam z całą pewnością, że telefon był tylko jeden, dość głupawy zresztą. Całą resztę długiego meldunku funkcjonariusz wyssał z palca. Nie mam więc wielkiego zaufania do rzetelności „teczek”. No, może gdybym znał inne meldunki, ale nie znam.
Mieliśmy ściśle ustalony podział ról. Staszek rzucał pomysł ogólny, organizujący fabułę. Potem dorzucał jeszcze śmieszne sytuacje, bez rozpisania ich na głosy. Był naprawdę bardzo dowcipnym człowiekiem. Umiał wyłapywać z życia takie scenki. Moją rolą było ubieranie tego wszystkiego w słowa, precyzyjne ustalanie kolejności oraz zakresu tego, co widz w danym momencie powinien wiedzieć, a co powinno mu się pokazać potem. To trudne zadanie, ale lubiłem takie łamigłówki. No i wreszcie rolą Staszka było przygotowywanie posiłków (był natchnionym kucharzem), a moją – zjadanie ich.
Na starość poczułem swoją szansę w biegach długodystansowych, wykorzystując fakt, że nie jestem Schwarzeneggerem, ważę niewiele, co w takich biegach jest zaletą.
Okazało się, że nie ma takiego mistrza charakteryzacji, który by z mojej twarzy potrafił zrobić w wersji kobiecej coś innego niż tylko starą, odrażającą ladacznicę. Bycie kobietą nigdy nie było zresztą moją ambicją, więc specjalnie tego nie przeżyłem.
Dzieci uprzedzam – kolegę kierownika będzie bardzo trudno zrozumieć, ponieważ on miał (…) bardzo specyficzny sposób mówienia, niezbyt zrozumiały, (…) i myślenia też, jeśli tak można nazwać procesy zachodzące w jego słynnej szarej komóreczce-jedynaczce.
Ja jestem oczytany! Ja mam w domu całom biblotekem, a w niej same białe króliki! Tylko mię siem trochę myli, bo maturem to ja już dawno… ooo… dawno powinnem zrobić…
Baba pudrem się przytrze, Wie, że baby są brzydsze, Więc nie może wyjść na dwór tak sauté, Chłopak nawet wprost z wanny Jest ogólnie staranny, Estetyczny nie tylko w sobotę.
Buffallo Bill to Żubroń Bolek, Jesse James to – Jerzy Jeż, Dob Holiday to – Niedzielski, Ringo – Rysio Kit przez 'te', Yupee-yey, yupee-yee, Wujek Rysio miał przydomek 'Ringo Kid', Yupee-yey, yupee-yee, Bo on bardzo dobrze umiał wstawiać kit.
Źródło: Piosenka kolegi tłumacza (Kiedy wozy szły na Zachód)
Gdy do domu wrócą starzy, Młódź usłyszy bramy trzask, Gdy wrócicie już z wojaży, Dzieci… będą grzecznie spać!