(Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1981)
- Chłop jeszcze sprzed 50 laty był dziwną mieszaniną wszystkiego. Uważał się sam za niższe i mniej wartościowe stworzenie od innych. Nie tylko że w to sam święcie wierzył, ale i drugich w tym umacniał, obniżając rozmyślnie swoją wartość w ich oczach. Był niewolnikiem tak z krwi, tradycji, wychowania, jak i z własnej woli. Cnotę pokory doradzaną mu przez Kościół i księdza, ale wobec Boga, on stosował wobec wszystkich, i to często z niesłychaną jeszcze przesadą. To odbierało mu wszelką inicjatywę, możność poruszania się i obrony, to stwarzało beznadziejność wszelkich jego zamierzeń i posunięć.
- Czas płynął jak zawsze, zmieniały się nie tylko pory roku, jak godziny na zegarze, ale i stosunki. Lata dziecięce, dziecięce zabawy, utrapienie, niedostatek, praca, dorobek, lata dojrzałe i kłopoty nowe, orki i zasiewy, żniwa i omłoty, szczęście i zawody, wesele i smutek, urodzaj i klęski, pogoda i burze, grady i powodzie stały się tak naturalnymi zjawiskami, że nie tylko nie wywoływały zdziwienia, ale bardzo rychło z pamięci uciekały.
- Nie miałem nigdy przesadnej wrażliwości ani skłonności poetyckich. Starałem się na wszystko patrzeć realnie.
- Poza tym wiecznym strachem przed wszystkim i wszystkimi, stosunki uczyniły chłopa podejrzliwym, nieufnym i niewiernym. Nie wierzył nikomu, bo został prawie przez każdego oszukany, podejrzewał też wszystkich, że czyhają na niego, bo miał do tego dosyć powodów. Stan, w jakim się znajdował, uważał za dopust i zrządzenie boże i ani mu przez myśl nie przeszło, by miała przyjść kiedy jaka zmiana.
- Zasłużony spokój przerwał i zamącił przewrót majowy, który chwilowo zaświecił mirażem szczęścia, ażeby wkrótce zasłonić je ciężkimi ołowianymi chmurami. Wieś zrobiono obiektem nowej polityki, dziwnej i niezrozumiałej, a jej mieszkańców zwyczajnym sprzętem. Uczyniono to, niestety, nie bez jej winy i pomocy. To mnie bolało najwięcej i jakkolwiek nie ustawałem w pracy, to nieraz dręczyło mnie niepokojące pytanie: „Czy z tej wsi kiedy co będzie, czy praca moja i innych nie jest zmarnowana?”
- Życia swojego nie spędziłem ani na piecu, ani na wygodach. Nie miałem nadzwyczajnego powodu przywiązania się do wiejskich śmieci, prowadząc przez dziesiątki lat tułaczy, niemal cygański żywot. Rozbratu z rodziną, trwającego nieraz tygodnie i miesiące, nie uważałem za nieszczęście ani za ofiarę. Nie odczuwałem przykrej różnicy pomiędzy wagonem kolejowym a moim mieszkaniem. Nierzadko zmuszała mnie do tego twarda konieczność, ale częściej robiłem to z własnej woli. Wszędzie mi było prawie jednako i wszędzie czułem się dobrze.