Mamy też nadzieję, że dzięki naszemu teatrowi zmieni się wizerunek Pragi, jako miejsca niebezpiecznego. Bo nie jest prawdą, że Praga różni się pod względem bezpieczeństwa od innych dzielnic. My sami mieszkamy od kilku lat w tym miejscu i nic złego nam się jeszcze nie zdarzyło. Mamy zatem nadzieje, że Teatr Praski wpłynie też na poprawę wizerunku tej dzielnicy.
Ówczesna [tj. ok. 2000 – przyp.] Praga-Północ była, jeśliby wierzyć mantrom agentów nieruchomości, „mekką artystów”, gdzie wkrótce miał zacząć się szał rewitalizacji i powstać drugi Berlin, a jeśli wierzyć oczom i uszom, rokującą przestrzenią do paintballa. Kilometr od ścisłego centrum europejskiej stolicy jakieś nierealne chaszcze, zasrane wzdłuż i wszerz trawniki naszpikowane żelastwem, na wpół zburzone mury, gnijące płaty dykty, rusztowania nigdy niedokończonych inwestycji. Łąki, łopuchy, bezkresy. W tym wszystkim ludzie z twarzami jak pomidory, jak bakłażany. Od rana stali w bramach i pustostanach, wprowadzając do krwiobiegu pierwsze rozruchowe dozy piwa Książ.
Praga, przez lata całe koszmarów budownictwa PRL-u w postaci wrażych blokowisk i koszarów, przechowywała w swych poszczerbionych, liszajowatych murach ducha Miasta. Była ostoją tego, co prawie doszczętnie zniszczono po drugiej stronie Wisły. Chwała jej za to!
Siłą rzeczy trwające kilka dni sierpniowe walki na Pradze pozostają w cieniu toczonych przez 63 dni zmagań na lewym brzegu Wisły. Ale fakt ten przecież nie oznacza, że poświęcenie i męstwo żołnierzy Obwodu VI warszawskiej Armii Krajowej miałoby być traktowane jako mniej cenne czy mniej godne upamiętniania. A może wręcz przeciwnie, z tego faktu należy wyprowadzić wniosek, że z tym większą troską powinniśmy kultywować pamięć o zrywie na Pradze i o jego bohaterkach i bohaterach.