Drożdże świata, drożdże drogie — Każdy dźwięk i łza i trud — Biją we mnie troski wrogie Niby krople wrzących wód, Zagubione dźwięki błogie — Z jakich je wydobyć rud?
Więc za chwałę tych dni, co nadejdą w przyszłości, I za ludzkiej godności sprawę Pozbawiłem się miejsca przy stole mych ojców I radości, i czci mojej nawet. Wiek, jak brytan wilkowi, do gardła mi skacze, Lecz ja wilkiem nie jestem, nie jestem. Jak się czapkę pcha w rękaw, tak pchnij mnie już raczej W duszny kożuch Syberii leśnej. Byle tchórza nie widzieć i brudu nie widzieć Ani kołem łamanych kości. Niechaj z nocy polarnej błękitny lis wyjdzie, Niech mi zalśni w swej mroźnej piękności.
Zgadzam się tobie służyć, Z zazdrości wyschniętymi Wargami przyszłość wróżyć. Nie zaspokaja słowo Spierzchniętych z żądzy ust mi, I gęsty świat na nowo Bez ciebie jest mi pusty.
O wierność już nie proszę, Chcę tylko zgnieść twój opór I siebie sam przynoszę Pod twój katowski topór. Nie jesteś mi radością, Miłością upragnioną, Na jakąś dziką, obcą Dziś krew mi zamieniono.
I jeszcze jedno mgnienie, A powiem prawdę tobie: Nie radość, lecz cierpienie Znajduję dzisiaj w tobie. I usta twe wiśniowe, W rozterce pokąsane, Wabią mnie wciąż od nowa, Jak grzechy nie wyznane.
Wróć do mnie prędzej, miła, Tak straszno mi bez ciebie, Ja nigdy z taką siłą Nie doznawałem ciebie. I czego dziś pożądam, Na jawie wprost przeżywam… Niczego już nie żądam, Po prostu cię przyzywam.
Źródło: A więc i ja z innymi…, tłum. Maria Leśniewska
Żyjemy tu, nie czując pod stopami ziemi, Nie słychać i na dziesięć kroków, co szepczemy, A w półsłówkach, półrozmówkach naszych Cień górala kremlowskiego straszy.
Palce tłuste jak czerwie, w grubą pięść układa, Słowo mu z ust pudowym ciężarem upada. Śmieją się karalusze wąsiska I cholewa jak słońce rozbłyska.
Wokół niego hałastra cienkoszyich wodzów: Bawi go tych usłużnych półludzików mozół. Jeden łka, drugi czka, trzeci skrzeczy, A on sam szturcha ich i złorzeczy.
I ukaz za ukazem kuje jak podkowę – Temu w pysk, temu w kark, temu w brzuch, temu w głowę. Miodem kapie każda nowa śmierć Na szeroką osetyńską pierś.
Po Archipelagu krąży dziwna fama, Że mają wydawać Ośkę Mandelsztama.
Dziwi się bezmiernie urzędnik nalany: Jakże go wydawać? On dawno wydany! (…) Powstał mały zamęt w pamięci strażników: Którego Mandelsztama? Mamy ich bez liku! (…) W oczach urzędników rośnie płomień grozy, Bo w szwach od poetów pękają obozy. (…) Patrzy z góry Osip na te wyspy krwawe I gorzko smakuje swą spóźnioną sławę.
Bo, jak to być może, że ziemia go kryje, Gdy w gazetach piszą, że Mandelsztam żyje!?