Carlo Gnocchi (1902–1956) – włoski duchowny katolicki, kapelan strzelców alpejskich, członek antyfaszystowskiego ruchu oporu, opiekun inwalidów i sierot wojennych, błogosławiony Kościoła katolickiego.
Człowiek wykształcony, ze swoją skłonnością do odgrywania pewnej roli wpisanej weń przez nowoczesne życie i edukację, lubuje się w rozpamiętywaniu łez przed oczyma swej duszy, aby rozkoszować się ich cierpkim smakiem, przelewając je – jedna po drugiej – przed nieuważnymi oczami bliźniego, jak na przedstawieniu.
Źródło: s. 92–93.
Kiedy włoskie pociągi wojskowe czy nasze oddziały pojawiały się na stacjach kolejowych w Rosji, na ulicach podbitych miast czy na błotnistych drogach wiejskich, tam wszędzie wybuchała prosta i żarliwa wiara poczciwego ludu rosyjskiego, jak podziemny strumień, który odnalazł promień światła po długiej wędrówce. Zanim o chleb, a często zamiast chleba, proszą o przedmioty kultu bosi, obdarci mężczyźni i kobiety.
Źródło: s. 39.
Krew wylana za Ojczyznę jest jedną z najwyższych i najbardziej dobitnych realizacji ewangelicznej sentencji: „Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swe oddaje za swoich braci”.
Mogę powiedzieć, że w tych tragicznych dniach wreszcie zobaczyłem człowieka. Człowieka nagiego, bez hamulców, zupełnie odartego z jakiejkolwiek konwencji, całkowicie we władaniu najprymitywniejszych instynktów, które, do tej pory skryte w najdalszych zakamarkach psychiki, w przerażający sposób wypłynęły na powierzchnię z powodu okrucieństwa wydarzeń nie do udźwignięcia.
Opis: wspomnienia z odwrotu wojsk włoskich po klęsce na froncie wschodnim zimą 1942/43 roku.
Źródło: s. 28.
Na twarzach bogaczy i możnych tego świata cierpienie objawia się zawsze jak coś niespodziewanego, jak dysonans i coś niezrozumiałego. Nigdy nie jest w stanie przesłonić maski łatwego życia w okowach konwenansów. W każdym razie ból jest uzewnętrzniany zawsze zbyt głośnym i nienaturalnym wołaniem o współczucie. Powiedziałbym nawet, że ma pewien posmak, choć niezamierzony, teatralnego gestu.
Nie ma nic straszniejszego od tego stanu znieczulenia, podobnego do duchowej śmierci, spowodowanego wielokrotnymi, ciężkimi ciosami zadanymi przez doświadczenia ponad ludzkie siły, przez głód, zmęczenie i brak snu.
Źródło: s. 26.
Przecież ten biedny maluch – kochany marzyciel – nie miał pojęcia o ambicjach, nas dorosłych, o naszych głupich snach o potędze, o interesach i sprawach politycznych, które sprawiają, że stajemy jedni przeciw drugim z taką zajadłością. A jednak z tego powodu cierpiał i umarł… Dlaczego nie przestajemy wyrywać sobie, walczyć zaciekle o parę skrawków tej podłej ziemi? Może gdybyśmy tylko my za to płacili, ale przecież za winy nas wszystkich, płacą te niewinne istoty…
Źródło: s. 129.
Opis: refleksja po śmierci sieroty wojennej – jednego z podopiecznych ks. Gocchiego.
Rosja, tak czy owak, jest od zawsze ziemią nie przynoszącą szczęścia Włochom.
Sądzę, że dochowanie wierności wierze przez naród włoski, wyjątkowe w historii religijnej dużych narodów, zawdzięcza się w dużej mierze ludności alpejskiej, która na przestrzeni wieków stawiała masowy opór wobec ataków i przenikania pochodzących zza granicy błędów.
Śpiewne i zbolałe głosy dzieci na opustoszałych polskich drogach, wołające o kawałek chleba (…) Ileż to razy powracały w mojej duszy, jak echo dalekiego płaczu i nie dający spokoju wyrzut sumienia! Maluchy te, to była sama skóra i kości, wychudzone i wyciągnięte rączki, nóżki jak patyczki, trzęsące się z zimna w zbyt szerokich spodenkach… Nagle zbiegały się zewsząd, kiedy pojawiały się pociągi z włoskimi żołnierzami (…) walczyły o kawałki chleba rzucane im z okien pociągu… i na własne oczy widziałem, jak niemiecki wartownik wystrzelił serię z karabinu w sam środek tej hałaśliwej, obdartej gromadki!
Źródło: s. 122.
To, co w sposób nieuchronny prowadzi do konfliktu, to pycha i egoizm potężnych państw, zachłanność i zaślepienie bogatych narodów, sztucznie rozpalana nienawiść między narodami i rasami, brak zaufania i brak stabilności w stosunkach międzynarodowych, samowola tych, którzy kierują państwami, hedonizm, który podważa fundamenty życia indywidualnego, co prowadzi do upadku narodów, arogancja, niesprawiedliwość, kłamstwo, zazdrość, oszczerstwo – krótko mówiąc cały smutny łańcuch ludzkich popędów i win. To, a nie nic innego, leży u podstaw wojen, nawet jeśli na zewnątrz widać grę racji politycznych, ekonomicznych i zabiegi dyplomatyczne.
Trzeba mieć wybitnie wysoką religijną świadomość dostojnej przewagi macierzyństwa nad każdym innym ludzkim powołaniem, aby mieć niespotykaną, prostą i piękną odwagę przesłania swojego błogosławieństwa księdzu.
Wojna staje się zarazem potępieniem, karą i odkupieniem win, z których wyrosła. Potępieniem, ponieważ ujawnia całą jej tragiczną absurdalność; oczyszczeniem dzięki ofierze ludzi i rzeczy; odkupieniem, jako że może dać ludziom dobrej woli godniejsze życie w przyszłości. W tym tajemniczym związku między człowiekiem a prawem moralnym, między Bogiem a ludzkością, między tym, co tymczasowe a tym, co wieczne, ten kto cierpi z powodu wojny, składa ofiarę za wszystkich, jedna człowieka z Bogiem przywracając pokój i porządek dla swych braci. Żołnierz, będąc taką osobą, jest odkupicielem na ludzką miarę – używam słowa odkupiciel mając na myśli Chrystusa – ponieważ prawo, na mocy którego cierpi i umiera jest takie samo jak to, na mocy którego Chrystus niósł krzyż i na nim zawisł: dla ludzi i ich zbawienia.
Zwykłe życie kapłańskie niesie ze sobą ukrytą pokusę odseparowania się od ludzi po to, by wznieść się ponad. Taka postawa może powoli doprowadzić do powstania barier między nim a ludem, zaś dusze mniej czujne i głębokie sprowadzić do stanu „wspaniałej izolacji”.
Zawsze szukałem śladów Chrystusa na ziemi, w zmęczonym uśmiechu starszych, w cierpiącym spojrzeniu chorych. Próbowałem usłyszeć tembr Jego głosu w chropowatych rozmowach z prześladowanymi, w szlochu dzieci. I miałem wrażenie, że Jego subtelny cień wymykał mi się w tragicznym mroku umierających.