(...) aktorstwo jakoś nigdy specjalnie mnie nie pociągało. Zresztą najpierw zdałam na anglistykę. Tylko, że studiując poczułam, że mam w sobie jakiś głód: świata, emocji, przeżyć... Wtedy znalazłam ogłoszenie o naborze do studia teatralnego. Pomyślałam, że to będzie taki oddech: od wykładów, laboratorium językowego... I jakoś się wciągnęłam. Na egzamin do szkoły teatralnej namówiła mnie Dorota Pomykała. Ale gdybym nie zdała za pierwszym razem, pewnie dałabym sobie spokój. Mam poczucie, że trzeba ogromnej odwagi i ogromnej pracy, by swoją osobą zawracać głowę widzom.
Chętnie zrobiłabym film o takiej osobie jak Janina Ochojska. O kimś, kto bez żadnej ckliwości wydostał się z własnego nieszczęścia i teraz pracuje z wielką odwagą i pasją, bez łzawego zadęcia, dla innych ludzi. Uważam, że to jest materiał na naprawdę dobry, kobiecy portret. Zrobiłabym też film o takiej dziennikarce jak Monika Olejnik. Chodzi o to, żeby uciec od tego trendu, że jak kobieta z problemami, to zazwyczaj Matka Polka. Mało jest dziś w polskim kinie kobiet samostanowiących o sobie, których problemy wynikałyby z samego faktu, że są ludźmi, a nie z tego, że są czyjąś żoną czy matką. Po prostu nie należy się tym ograniczać. Dobrze by było, żeby kobieta, jako kobieta rozwiązywała na ekranie swoje problemy, żeby to były przede wszystkim silne osoby, żeby ich problemy nie odbywały się za każdym razem w kontekście faceta, tylko w nich samych.
Generalnie żyjemy w jakieś dziwnej cywilizacji, która coś ciągle udaje i wmawia ludziom różne rzeczy. Manipuluje nimi, chociażby takim znamiennym hasłem: „Bądź sobą, wybierz...” Bądź sobą, ale wybierz to, co my ci każemy. Jedno przeczy drugiemu.
Są trzy sposoby relacji aktor-reżyser. Jeden funkcjonuje na zasadzie: nie mamy sobie nic do powiedzenia, czyli praca zlecona. Drugi to tak zwany układ „szaman i tworzywo”, którego zupełnie nie akceptuję i za którym nie przepadam. Trzecia sytuacja (...) to totalne zaufanie reżysera do aktora, którego sobie wybrał.