Absolutnie nie wtrącam się w sprawy reżyserii, nie to leży w zakresie moich obowiązków jako asystenta. Jestem tzw. „służbą techniczną”: pilnuję, aby kostiumy były na czas, koordynuję pracę scenografa z pracowniami, dbam o rekwizyty podczas prób, zabiegam, by akustyk był przygotowany na muzyczne wizje reżysera, sugeruję plan prób, uwzględniając zajętości aktorów... Absolutnie nie mam wpływu na kształt reżyserski spektaklu. Jestem po prostu techniczną pomocą dla Bogdana Hussakowskiego, aby ten mógł się skupić na sprawach czysto artystycznych.
Chciałam znaleźć szkołę aktorską z ukierunkowaniem na taniec. W 1985 roku pojechałam do Warszawy, do Krakowa i do Wrocławia. Warszawa była dla mnie strasznie nabzdyczona i bardzo obco się tam czułam. Chodziłam po korytarzu i obserwowałam studentów, którzy przygotowują się do zajęć. Byli tak obcymi dla mnie ludźmi, że stwierdziłam, iż na pewno nie potrafiłabym się tam znaleźć. Kraków z kolei był tak natchniony, tak artystowski, że też stwierdziłam, że to nie jest miejsce dla mnie. Pojechałam do Wrocławia. Szkoła we Wrocławiu mieściła się w willi. Spotkałam tam normalnych ludzi, którzy zapytali – może ci w czymś pomóc? Po prostu potraktowano mnie jak człowieka i powiedziałam sobie, że jeśli będę zdawała do szkoły teatralnej to tylko do Wrocławia. Później, już po studiach wiele razy słyszałam, że studentów ze szkoły wrocławskiej rozpoznaje się w pracy, że są rzetelni, normalni, chcą pracować i robią to tak po prostu.
Dla mnie bardzo ważna w pracy jest intuicja. Nie wiem, czy w życiu mam intuicję, ale w zawodzie na pewno mam i dlatego uważam za najważniejsze pierwsze wrażenie po przeczytaniu tekstu.
Hasło amantka jest źle notowane. Z racji tego, że ja tych amantek prawie nie grałam, oczywiście, że tęsknię do takiej roli.(...) Myślę, że trudno by mi było zagrać amantkę bez pieprzu. Amantki bez pieprzu nie chciałabym zagrać.
Jako dziesięcioletnia dziewczynka deklamując wiersz, stałam na ogromnej scenie sama, zwrócona do ogromnej widowni, która wydawała mi się całym światem. Czułam wtedy jakąś moc, jakąś magię, która wciąga mnie w ten teatr.
Kiedy się dużo dzieje w teatrze, jest potrzebne trochę fermentu, żeby wstrząsnąć środowiskiem, ale czy tak do końca nam to na dobre wychodzi, tego nie wiem. Teatr nigdy nie będzie fabryką, gdzie ważna jest ilość i statystyka, gdzie procent wypracowanej normy świadczy o jakości teatru. Chlubienie się tym, że zasługą nowego czasu jest wzrost frekwencji, uważam za oburzające, bo ta frekwencja wzrosła dlatego, że o wiele częściej gra się dwie farsy, które są w repertuarze. Dlatego frekwencja wzrasta. Ale to nie są jedyne kryteria, którymi powinno się operować mówiąc o teatrze.
Sztuka została napisana w latach 60. i my realizujemy ją dokładnie w tym określonym czasie, to znaczy: kostiumy i muzyka, wystrój wnętrza są z tamtego okresu. Umiejscawiamy ją w tych czasach, w których powstała. Zresztą reżyser, Bogdan Hussakowski, nie lubi uwspółcześniania na siłę.
Źródło: o sztuce Jednego dnia Petera Nicholsa.
Uważam, że teatr telewizji to cudowna forma dla wszystkich chyba, bo i widzom, którzy z założenia wolą telewizję, obejrzenie spektaklu w telewizji przychodzi łatwiej, niż wybranie się do teatru. Z drugiej strony, ponieważ teatr telewizji nie jest teatrem akcji, widzowie nie są tak epatowani przemocą, bo teatr pokazuje całkiem inny świat. Myślę, że część osób, która przekona się do teatru telewizji, chętniej przyjdzie do normalnego teatru. Teatr telewizyjny łagodnie przeprowadza widza filmowego do teatru i jest jakby etapem pośrednim.