Istnieje przekonanie, że ludzie chorzy podlegają skodyfikowanym reakcjom, przechodzą przez kolejne fazy choroby w sposób podobny. Nie wierzę w to. Są przypadki, że tak silne doświadczenie coś niesamowitego w człowieku uruchamia. Sprawia, że „ta reszta” życia nie jest staczaniem się po równi pochyłej, degradacją, ale nabiera nowego sensu. Można je przeżyć intensywnie, twórczo, w sposób niezwykły, bo – trawestując wiersz Johna Donna (…), nigdy nie wiemy, ile ziarenek piasku przesypie się jeszcze w naszej klepsydrze.
Moja mama, Irena Rybczyńska, która była redaktorką naczelną czasopisma „Nowa Wieś”, odmówiła zamieszczania jakichś antysemickich treści. Została zwolniona, a w dodatku wpisano jej w papiery, że może podjąć pracę jedynie za połowę dotychczasowego uposażenia, a więc dostała klasyczny „wilczy bilet”. Zaczęliśmy żyć dużo skromniej, ale nie to okazało się najtrudniejsze. Najgorsza wtedy była atmosfera, ciągłe szczucie, potworna niechęć ze strony otoczenia. Do tego dochodziły wyjazdy wielu bliskich i znajomych, pożegnania na Dworcu Gdańskim. Do emigracji zmuszona została na przykład rodzina mojej najbliższej przyjaciółki, która musiała zostawić tu znajomych, chłopaka, cały świat. Pamiętam jej rozpacz i nasz strach, czy jeszcze kiedyś się spotkamy.
Opis: o antysemickiej nagonce w 1968.
Źródło: Piotr Czerkawski, Drżące kadry. Rozmowy o życiu filmowym w PRL-u, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019, ISBN 9788380499171, s. 193.
(…) traktuję swój zawód jako bardzo osobisty sposób wypowiedzi i komunikowania się ze światem. Nieważne, czy to się dzieje poprzez komedię obyczajową, czy dramat. Moim zdaniem film ma wtedy wartość i znaczenie, jeżeli w jakiś sposób prowokuje – poprzez formę albo przez treść, gdy skłania do wyrazistych reakcji. Dla mnie równie wartościową reakcją jest krańcowe odrzucenie mojego filmu jak też zachwyt nad nim.
Źródło: „Film” 1986, nr 25
Wrocław był wtedy, czyli pod koniec lat siedemdziesiątych, teatralną stolicą Polski. Miał Grotowskiego, teatr Kalambur, teatr pantomimy Henryka Tomaszewskiego, a także Festiwal Teatru Otwartego, na który przyjeżdżały najlepsze niezależne zespoły z całego świata. W ogóle sporo się tam działo – organizowano festiwal Jazz nad Odrą, tworzono świetne DKF-y. We Wrocławiu mieszkali też wspaniali ludzie. Z jednej strony otwarta na świat młodzież, z drugiej przedwojenna, lwowska inteligencja, a wszystko to ze sobą wymieszane, wielokulturowe, demokratyczne. Nikt mnie tam nigdy nie pytał, kim są moi rodzice. Na tle Wrocławia Warszawa wydawała mi się wtedy straszną prowincją.
Źródło: Piotr Czerkawski, Drżące kadry. Rozmowy o życiu filmowym w PRL-u, op. cit., s. 186.
Wychowałam się na Gombrowiczu, nie na Sienkiewiczu. Ludziom o światopoglądzie zbliżonym do mojego jest chyba trudniej radzić sobie z takimi zbiorowymi emocjami. U mnie – niemal automatycznie – włącza się mechanizm samokontroli: żeby nie popaść w zbytnią patetyzację uczuć. A jednak… Jeszcze kilka dni temu nie przyszłoby mi do głowy, że uronię łzę po prezydencie Lechu Kaczyńskim, a teraz muszę przyznać, że kilka razy oczy mi się zaszkliły. To jest normalny ludzki odruch, bo wiemy, że życie tych, którzy zginęli, zostało nagle przerwane. Chyba wszyscy stracili kogoś bliskiego, więc to też jest odruch zwykłej ludzkiej solidarności w bólu. Poza tym działa wyobraźnia: to straszny zbieg okoliczności, że w tym samolocie było wielu ludzi w kwiecie swojej działalności, niektórych nawet znałam osobiście i darzyłam szczerym szacunkiem.