Bliźnich tolerować od dawna żeśmy zwykły i nikt z nas się nie będzie w awantury wdawał o to, że prócz buraczków, kapustki czy ćwikły towarzysz na talerzu nasz to zwykłej świni kawał!
Jeżeli spojrzymy na nomenklaturę kulinarną, to znajdziemy w niej ewidentne zaszłości PRL-owskie. Weźmy schabowego, jeszcze w dwudziestoleciu w ogóle nie było takiej nazwy. A skąd on się w ogóle wziął? W prostej linii od sznycla wiedeńskiego, który jest z cielęciny, a nie z wieprzowiny. Ale wieprzowina jest tańsza. Ludzie, którzy cierpieli na niedostatek mięsa, nagle o nim zamarzyli. Ale jak z czegoś, co jest małe, zrobić duże? Wystarczy rozklepać. No ale wtedy jest cienkie. Więc trzeba to opanierować dwa razy, dołożyć górę ziemniaków i kapusty. I niezrealizowane marzenie całych pokoleń nagle się spełnia.
W Polskę idziemy, drodzy panowie, W Polskę idziemy, Nim pierwsza seta zaszumi w głowie Do ludzi lgniemy. Słuchaj, rodaku, Cicho! Czerwone maki, serce, ojczyzna, Trzaska koszula, tu szwabska kula, Tu, popatrz, blizna.
Potem wyśnimy sen kolorowy, sen malowany, Z twarzą wtuloną w kotlet schabowy, panierowany, My, pełni wiary, choć łeb nam ciąży, ciąży jak ołów, Że żadna siła nas nie pogrąży... orłów, sokołów!