polski dziennikarz muzyczny, prezenter radiowy, tłumacz Z Wikiquote, wolnego zbiornika cytatów
Tomasz Beksiński (1958–1999) – polski dziennikarz muzyczny, prezenter radiowy, tłumacz angielskojęzycznych list dialogowych (m.in. filmów Monty Pythona i serii o Jamesie Bondzie).
Uwaga: W dalszej części znajdują się słowa powszechnie uznawane za wulgarne!
Wyobraźcie sobie dom, w którym jest wszystko to, co tu widać. Co z tego, że to wszystko kurwa tu stoi, jeżeli to jest martwe, bo nie ma prądu. I na co mi to wszystko? O dupę to rozbić, bo nie ma tego prądu, czyli nie ma tego, co ja chciałem mieć w życiu, czyli szczęśliwej miłości.
Może ja mam inną duszę, może powinienem żyć w innej epoce, może ja nie pasuję do tej epoki, może ja nie pasuję do tych ludzi. Jeżeli ja mam znowu wyjść z tej swojej skorupy, to mnie się nie chce. Ja się boję.
Musisz zrozumieć, że moje życie jest moim życiem i tylko ja mam prawo zdecydować, czy chcę je kontynuować. [...] Ja już jestem martwy tato. To, co zrobię i do czego przygotowuję się od kilku miesięcy, będzie tylko postawieniem kropki nad i. [...] Żywię głęboką nadzieję, że się już nie obudzę. [...] Tego właśnie pragnę.
Najszczęśliwszym człowiekiem na świecie jest ten, który znajduje prawdziwą miłość.
Źródło: Dziennik zapowiedzianej śmierci
Nie jestem wam wdzięczny za to, że żyję. Może ja właśnie jestem wkurwiony z tego powodu. I mam w związku z tym codziennie dziękować panu Bogu i wam za to, żeście mnie zrobili? A po jaką kurwę jeśli ja jestem z tego powodu nieszczęśliwy?
Źródło: Beksińscy. Album wideofoniczny
Gdybyś dawał mi w dupę, to ja bym wiedział, na co sobie mogę pozwolić i gdzie jest granica. Inne dzieciaki dostawały.
Zrozum, że ja się budzę po nocach i nie śpię i tylko za każdym razem jak myślę dochodzę do jednej konkluzji: o Jezu zabić się, jak najszybciej, uciec uciec kurwa uciec ciemno zasnąć raz na zawsze, nie budzić się więcej. Skończyłem się jestem wrakiem. Nic już do niczego się nie nadaje, nic mi sie już nie chcę.
Źródło: Beksińscy. Album wideofoniczny
Żeby złapać humor Pythonów, trzeba mieć dystans do wielu rzeczy, a przede wszystkim do samego siebie. Znam ludzi, którzy Monty Pythona kompletnie nie rozumieją. To jest humor dla intelektualistów.
Źródło: artykuł Żadnych świętości, „Machina” nr 9, grudzień 1996
I gdyby było czym… to chyba bym się skończył. Miałem do wyboru tylko podcięcie sobie żył albo powieszenie się. Gaz odpadał, bo było za mało czasu. Z cięcia żył zrezygnowałem: gdyby mnie, nie daj Boże, uratowali, to potem mogłem się rozstać z samobójczymi myślami, a gdybym sobie pouszkadzał ścięgna, to mógłbym mieć bezwładne ręce do końca życia. Jak się już zabijać, to na dobre. Wieszanie odpadało z powodu braku haka – wyjście na balkon było skreślone – zimno! Tak więc przeżyłem, choć tarzałem się po łóżku, jęcząc i myśląc co tu ze sobą zrobić.
To był dla mnie koszmarny dzień. Straszny. Do tego zerwania doszła jeszcze straszliwa awantura ze starym, ból głowy, zła pogoda działająca destruktywnie na układ nerwowy, no i skończyło się wszystko próbą odejścia w zaświaty.
To, że w lutym tego roku chciałem się dwa razy utrupić, to było co innego. Pierwszy raz wynikało to z jakiejś wewnętrznej kalkulacji, po prostu czułem, że chyba To mi wypada zrobić. Ale dlaczego? Nie wiem. Nie zrobiłem tego jednak do końca, bo przylazł mój stary, który chyba intuicyjnie wyczuł, że coś takiego mi przyjdzie do głowy. Drugim razem sam zakręciłem gaz w kuchni, puknąłem się w czoło i powiedziałem sobie sam: co ci to da, idioto? Czy to cokolwiek zmieni? Dla mnie skończy mękę, ale... po co się spieszyć? Co jest po drugiej stronie? Może to prawda z tym piekłem, niebem i innymi bzdurami? Poczekamy, zobaczymy. (...) Ja chyba nigdy nie przestanę nienawidzić świata. Ale dlaczego, tego nie wiem. Może psychiatra mi to wyjaśni. To jest zupełnie bez sensu. Nienawidzę ludzi i świata [jak] ci, którzy albo są ułomni, albo biedni, albo w trudnych sytuacjach. Ja nie jestem ani kaleką, ani nie narzekam na brak forsy, jestem na studiach, mam fajnych starych, mieszkanie... więc na co mam narzekać? Skąd ta nienawiść? Przecież nikt mi niczego nie zrobił. Nie wiem, do licha, nie wiem. Wiem tylko, że ten jad we mnie siedzi.
Wczoraj cmentarz wyglądał wspaniale wieczorem: dosłownie pożar! Aż mnie korciło, aby skoczyć z okna. (...) Teraz myślę tylko jak Wilk Stepowy: ech, co mi tam... brzytwa! Ale zamiast brzytwy mówię sobie »gaz«. Mam już sporo taśmy do obklejenia okien i drzwi, a także pigułki nasenne. To będzie dopiero bal. Wyliczam sobie czas – chyba doba wystarczy? Jeżeli więc zacznę ok. 16 po południu, to gdy starzy zrobią alarmu następnego dnia wieczorem, to chyba już nie będzie się czym przejmować? No nic, optymistycznie kończę tym akcentem i pozdrawiam serdecznie. Hej dr Jimmy.
Wydaje mi się, że na tym przeklętym świecie jednego tylko brakuje: aby każdy miał prawo zastrzelić przynajmniej 10 osób na miesiąc. (...) Wiesz, chciałbym zdechnąć, aby dłużej nie żyć wśród tej bandy. Ale przed śmiercią chciałbym ich wszystkich usmażyć. Czy potępiasz mnie za te myśli? Mój stary powiedział, że każdy ma takie myśli. Nie wiem. Psychiatra nic na to nie powiedział. Ja uważam, że to nie jest normalne....
Ta sekcja ma chronologiczny układ cytatów.
(…) odbywszy Podróż Antysentymentalną próbowałem zdjąć z nosa ciemne okulary i zacząć postrzegać monty-pythonowską rzeczywistość bardziej różowo. Ale słuchacze Trójki poczęli się niecierpliwić. Dlaczego pan jest taki wesoły? – pisano. Dlaczego w audycji nie ma już tylu wampirów, grobów, gotyku? l tak dalej. Poczułem się wtłaczany na siłę w pelerynę i zamykany w krypcie, szprycowany depresją i osaczony przez przeważające siły wyznawców widzących we mnie mizoginistycznego mesjasza z czarnym krukiem na ramieniu. Wszystko to bardzo ładnie wygląda, ale ja nie jestem Vincent Price.
Źródło: felieton Solsbury Hill, „Tylko Rock” nr 8 (84), sierpień 1998.
Nie jestem nacjonalistą i nic nie mam przeciwko różnym mniejszościom narodowym, ale w chwilach ekstremalnych przypomina mi się scena z Chińczykiem (z filmu Upadek). Gdy dotknęła nas rodzinna tragedia, akt zgonu sporządzał medyk pochodzenia arabskiego. Nie dość, że był na bakier z polską ortografią (zamiast „aorta zstępująca” napisał „stepująca”), to jeszcze zaczął bezczelnie wciskać nam usługi jakiejś firmy pogrzebowej motywując to tym, że „zaoszczędzimy pieniądze”. Każde dziecko wie, że w grę nie wchodziło nasze dobro, lecz jego prywatny interes. Michael Douglas wziąłby do ręki baseballowy kij i powiedziałby: Żyjesz w moim kraju, więc naucz się łaskawie mojego języka, a z racji swojego zawodu miej przyzwoitość nie zarabiać na czyimś nieszczęściu. Następnie wskazałby mu drzwi i grzecznie zasugerował, że gdy kij wejdzie w bezpośrednie spotkanie III stopnia z nabiałem pana doktora, nie tylko zobaczy on Allaha, ale powie Ach! i sam zacznie stepować.
Źródło: felieton The Michael Douglas syndrome, „Tylko Rock” nr 1 (89), styczeń 1999.
Po namyśle doszedłem jednak do wniosku, że najbezpieczniej jest nie wychodzić z domu. A jeszcze lepiej nie czytać gazet, nie oglądać telewizji (poza filmami) i nie słuchać radia. Głupota otoczenia budzi w człowieku Michaela Douglasa. Zaś oglądając Bonda można jedynie odprężyć się psychicznie i żyć w błogiej – i bezpiecznej – nieświadomości otaczającej nas dżungli, którą kierują małpy uzbrojone w komputery.
Źródło: felieton The Michael Douglas syndrome, „Tylko Rock” nr 1 (89), styczeń 1999.
Stare mądre powiedzonko brzmi: jeśli mężczyzna po czterdziestce budzi się rano i nic go nie boli, to znaczy, że umarł.
Źródło: felieton Seks dla dorastających, „Tylko Rock” nr 2 (90), luty 1999.
Lubię horrory i wampiry, bawi mnie to wszystko, dobrze się czuję w tej scenerii – choć nie traktuję tego serio.
Źródło: felieton Seks dla dorastających, „Tylko Rock” nr 2 (90), luty 1999.
Jedna czytelniczka zarzuciła mi niedawno, że widzę w kobiecie tylko tyłek i cycki. To nie jest prawda. Przede wszystkim widzę naczynie interesownej podłości. Zawsze starałem się szukać czegoś poza wymienionymi wyżej atrybutami i nigdy nie udało mi się trafić na nic wartościowego. Prawie zawsze kończyło się to bólem serca i wieloletnią rekonwalescencją pod opieką Kruka z poematu Edgara Allana Poe, a także bólem głowy od papierosowego smrodu – dama bowiem nie wie, że z papierosem jest równie atrakcyjna jak z kapką wiszącą z nosa.
Podobno Heraklit stwierdził przed wiekami, że wszystko na świecie zmienne jest – panta rhei. Miał chyba jednak na myśli przemijanie czasu, a nie maniakalne przetwarzanie całego świata w ramach mody i niczym nie umotywowanego (poza chęcią zarobku) pościgu za czymś „nowym”. Bynajmniej nie neguję wynalazków! Jestem jednak zagorzałym antagonistą udziwniania urządzeń, które dawno już potwierdziły swoją skuteczność. Bowiem w efekcie otrzymujemy na przykład zegarek, który wskazuje ciśnienie atmosferyczne, podaje aktualny kurs walut, odbiera kilkanaście stacji telewizyjnych i radiowych, służy za kalkulator i wykałaczkę, pracuje nawet w wodzie o głębokości 300 m, ale nie odmierza czasu.
Źródło: felieton Shit przyszłości, „Tylko Rock” nr 5 (93), maj 1999.
Najwyższy już czas, żeby pingwin stojący na telewizorze eksplodował.
Opis: lubiana przez Beksińskiego sentencja, nawiązująca do jednego ze skeczy grupy Monty Pythona.
Źródło: felieton Co by tu jeszcze spieprzyć, „Tylko Rock” nr 6 (94), czerwiec 1999.
Jednak życie w bloku ma swoje dobre strony. Najlepszą jest to, że gdy zajmuje się lokal na X piętrze (lub na wszelkiej najwyższej kondygnacji), siadając na toalecie zawsze wali się na wszystkich pod spodem. To działa naprawdę oczyszczająco.
Przed laty najgorsza była małpa. Tak nazwałem mieszkającego w pobliżu jednokomórkowca, który „uszczęśliwiał” mnie dyskotekowym łomotem o każdej porze. Najchętniej z rana. Stwierdziłem, że tylko małpy zdolne są zaczynać dzień od pseudomuzyki, która przenosi się przez ściany pod postacią równomiernego „łup łup łup”. Totalny brak wrażliwości, subtelności i poczucia estetyki. Małpa na szczęście chyba się wyprowadziła, albo zdechła na guza mózgu od słuchania tego gówna. W każdym razie od kilku lat dudnienia nie słychać.
Zawsze intrygowała mnie w ludziach ta całkowicie niezrozumiała potrzeba nieustannego przemieszczania się z miejsca na miejsce bez wyraźnego powodu. Zamiast cieszyć się weekendem wolnym od pracy, wyjeżdżają na łono natury, gdzie gryzą ich komary, słońce przypieka na czerwono, a do spożywanego na trawie posiłku włażą mrówki i wpadają muchy. Albo jadą z ukradzioną komuś dziewczyną do Zakopanego, żeby romantycznie wdychać aromat owczych odchodów. Albo świadomie decydują się na potworne niewygody na tak zwanych działkach, gdzie żrą nadwęglone nad ogniem mięso, wdychają cuchnący dym z ogniska i śpią w iście spartańskich warunkach – podczas gdy wygodne mieszkanie z normalnym łóżkiem, łazienką z ciepłą wodą, telewizorem i lodówką stoi puste. Zboczeńcy, ani chybi! Zaś latem większość tego towarzystwa postanawia wyjechać na „wypoczynek”, z którego zawsze wraca się w stanie skrajnego wycieńczenia.
Źródło: felieton Jaszczurka w bidecie, „Tylko Rock” nr 8 (96), sierpień 1999.
Mój przyjaciel z lat licealnych, pan Waja, zacytował mi kiedyś Wielkiego Filozofa Nietzschego: Kto uważa ludzi za stado i ciągle przed nim ucieka, ten musi liczyć się z tym, że to stado dogoni go i weźmie na rogi. Następnie skonstatował: A niech mnie ch... biorą na rogi, ja ich p.... Podpisuję się pod tym.
Zaczynasz się czuć jak pod lupą. Dookoła czai się krwiożercze stado życzliwych osób. Poznawszy twoją wybrankę, rodzina radośnie gdacze, że „nareszcie się ustabilizujesz”. Analizujesz znaczenie tych słów i dochodzisz do wniosku, że chcą z ciebie zrobić taką jak oni kołtuńską glistę z maszynki do mięsa w The Wall. Wiedzą lepiej, czego ci potrzeba do szczęścia. Zaś najbliższa (?) osoba zaczyna ci wytykać, że twój świat to fikcja i że trzeba dołączyć do stada zachłystującego się pełnią życia przy kieliszku w zadymionym pubie. W zamian za miłość oferuje persyflaż (Do you love me? Like I love you?). Nie wystarczą sztuczne cycki, tytuł naukowy na uniwersytecie i koszulka z napisem „I’m not a piece of ass, I am a doctor” – trzeba naprawdę być czymś więcej. Ze zgrozą pojmujesz, z kim żyłeś przez ponad rok. Twój zamek marzeń staje w ogniu, a potem tonie w bagnie.
Zamykasz się w krypcie, zasłaniasz okna (żeby ciekawscy z sąsiedniego bloku nie zapuszczali sępiego spojrzenia swoich źrenic w twoje sanktuarium), nie otwierasz drzwi i nie odbierasz telefonów. Mimo to budzisz się któregoś dnia ze smakiem krwi w ustach i w panice odkrywasz, że wyrwano ci ząb (a może serce?). Ząb tkwi teraz w dziurze w ścianie, zaś twoja perła trafiła pod wieprzka. Nim się zorientujesz, już stoisz na parapecie. Is everybody in? The ceremony is about to begin. Jeszcze tylko malutki kroczek… i wpadniesz w mroczną czeluść szeroko rozwartych, wrzeszczących ust Simone Choule.
Spójrzmy więc wstecz i wspomnijmy to, dla czego warto było żyć. Kruk Edgara Allana Poe. Zamek Karmazynowego Króla. 17 minuta Ech Pink Floyd. James Bond. Nights In White Satin The Moody Blues. Adagio Albinioniego. Kobieta Wąż (The Reptile) w kwietniu 1970 roku – seans w sanockim kinie San, kiedy po raz pierwszy i ostatni bałem się na horrorze. Atom Heart Mother. Andante z Tria Es-dur Schuberta. Tom and Jerry. Coca-cola i ketchup. Rzygający grubas w Sensie życia wg Monthy Pythona. Czas apokalipsy. Drugi koncert Marillion w Gdańsku, gdy Fish śpiewał Lawendy „tylko” dla mnie i Anki. Clint Eastwood i scena z rondlem w westernie Joe Kidd. O fortuna – pierwsza pieśń z Carmina Burana Carla Orffa. Twin Peaks. Wizyta w Domu Kobiety Węża (Oakley Court pod Londynem). Wzruszenie, gdy przyszło mi zapowiedzieć koncert Petera Hammilla w Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy 14 października 1995. Miłość w czasach zarazy Marqueza. Lost Highway. Noc i poranek 31 maja 1998… Wszystkie te chwile przepadną w czasie, jak łzy w deszczu. Pora umierać.
Opis: felieton, który był de facto listem pożegnalnym Tomasza Beksińskiego,
Źródło: felieton Fin de siecle, „Tylko Rock” nr 1 (101), styczeń 2000.
Ale wiem też, ile radości mógł Mu sprawić nawet jeden telefon, jeden list: odebrałem, zrozumiałem. I wiem też, ile takich otrzymywał. Dla twórcy nie ma bardziej uskrzydlających chwil. I tak na pewno było. Dlaczego nie dopisał ich do swojego przeraźliwie krótkiego zestawu powodów, dla których warto (było) żyć? Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał tego zrozumieć.
Beksiński był strasznie zarozumiały – uważał, że jest najlepszy, zwłaszcza do filmów science fiction. I ja mu kiedyś, niestety, wygarnąłem, że tylko w swoim pojęciu jest takim dobrym tłumaczem, bo w moim jest wyjątkowo gównianym.
Ja sobie wyobrażałem, że przebrnę przez ten okres małego dziecka, którym się będzie zajmować moja żona, a ja będę miał kumpla, z którym będziemy mieli takie stosunki równe, będziemy się interesować tym samym, będziemy dyskutować. Tak go wychowywałem, z tą myślą. Tymczasem jakby się okazało, że z tego wcale nie to wyszło. Tego nie przewidziałem, że będzie niezadowolony z istnienia, z życia.
Jego samobójstwo to nie był żaden spontan. On zawsze o tym mówił. Jak się z nim rozmawiało, to trudno było w to nie wierzyć. On mi kiedyś zamknął usta kompletnie, mówiąc: Anka, ty mi przestań tak truć. Jesteś moją przyjaciółką? Jestem. Szanujesz mnie? Oczywiście, że cię szanuję. No to szanuj moje decyzje i to, o czym ja mówię wielokrotnie. Wiem, czego chcę i to, że to się komuś nie podoba, to mam to w dupie. Szanuj mnie jako człowieka i szanuj moje decyzje.
Jeśli ktoś już dwa razy bez skutku próbował odebrać sobie życie, jeśli w młodości spadła mu na głowę szafa, kiedy słuchał Black Sabbath, jeśli wyszedł cało z katastrofy samolotu w Rzeszowie, to naprawdę trudno uwierzyć, że rzeczywiście nie żyje.
Na przykład obraz „Never more”, to mrugnięcie okiem do mojego syna, dla którego wiersz Edgara Allana Poe pod tym tytułem miał kiedyś wielkie znaczenie.
Po 25 latach poszukiwań i ostatnim kopniaku stracił nadzieję ostatecznie. I to mi powiedział wtedy, w Wigilię, przez telefon. Chyba zastanawiał się, czy nie powiedzieć mi wszystkiego. Choć i tak, bez słów, zrozumiałam, nie odważyłam się powiedzieć „żegnaj”. Do końca miałam nadzieję. Taką beznadziejną nadzieję.
Trzeba go podziwiać, że potrafił nagiąć rzeczywistość do siebie. Stworzyć sobie świat, w którym było mu wygodnie. Jeśli się z czymś nie zgadzał, to się nie zgadzał. Chciał jeść ostro, szedł do restauracji, w których robili mu ostro. Chciał pracować z takimi lektorami, a nie innymi, pracował tylko z tymi, których sam wybrał. Chciał nadawać muzykę taką a nie inną, tylko taka pojawiała się w jego audycjach. Do niczego nie można go było zmusić.
Źródło: Wiesław Weiss, Tomek Beksiński. Portret prawdziwy, Vesper, Czerwonak 2016, s. 283.
To był mój najlepszy przyjaciel i takiego kogoś, jak on, to już nigdy w życiu nie miałam. Z Tomaszem ta więź była bardzo specyficzna. Żeby ktoś nie pomyślał, żadne męsko-damskie historie między nami nie miały miejsca, choć mam wrażenie, że na początku on się trochę podkochiwał we mnie. Później sam się z tego śmiał, mówiąc, jak on się bardzo cieszy, że jest obrzydliwie brodaty i dlatego ja nie będę go nawet próbowała uwodzić. Bo to, że on zgolił tę swoją brodę, to jest jak najbardziej moja zasługa. Trułam mu całe lata, aż w końcu zgolił. Byliśmy pokrewnymi duszami. Myśmy się uwielbiali.
Wiele razy proponowałam Tomkowie, żeby gdzieś z nami pojechał. Nad morze, pod namiot. Ile czasu można siedzieć w tej betonowej chałupie?" Pod namiot??? Nie ma mowy, przecież nie ma tam łóżka, prysznica i kibla!!!!" Do wody nie wejdzie, bo się utopi.... (samobójca cholera!).