Co ja zawdzięczam polskiej szkole. Trudno to wymierzyć, trudno to wyważyć, bo tak bardzo to nosimy w sobie, że po prostu z tym się utożsamiamy. To jesteśmy my! Przecież to zostało nam dane, nam zostało przekazane, zaszczepione.
Historyczna nowa szkoła Swą metodę badań ścisłą, Sprowadzoną hurtem z Niemiec, Rozpowszechnia ponad Wisłą I nabywszy pogląd świeży, Nowym łokciem dzieje mierzy.
Ja przez taką szkołę przeszedłem. Ogromnie wiele jej zawdzięczam. Trudno po prostu wymierzyć, jak wiele. Nieraz już o tym mówiłem. Może najbardziej uświadomiłem to sobie, kiedy znalazłem się w Paryżu na wielkim światowym zgromadzeniu UNESCO, gdzie byli przedstawiciele tylu narodów, starych i młodych, europejskich i pozaeuropejskich, gdzie mogłem i musiałem powiedzieć, musiałem wyznać tę prawdę, że naród, któremu odbierano jego polityczną niepodległość w sposób czasem brutalny, gwałtowny, pozostał sobą przez swoją kulturę.
Motywacja i wydajność błyskawicznie wzrastają, kiedy uczniowie osiągają wyznaczone cele.
Autorka: Bettie B. Youngs, The 6 Vital Ingrednients of Self-Esteem
Źródło: Gordon Dryden, Jeanette Vos, Rewolucja w uczeniu, op. cit., s. 288.
Najgorzej, gdy szkoła ucieka się do takich metod, jak zastraszanie, przemoc czy sztuczny autorytet. Metody te niszczą u uczniów naturalne odruchy, szczerość i wiarę w siebie, czyniąc z nich ludzi uległych.
Problem polega na tym, że szkoła nie uczy filtrowania informacji z internetu. Na przykład Platon – ponieważ studiowałem filozofię, wiem, czy jakaś strona o nim została stworzona przez szaleńca, czy przez eksperta. Ale 13-latek tego nie wie. Trzeba go tego nauczyć.
Autor: Umberto Eco, rozmowa Miłady Jędrysik, Wszyscy mamy paranoję, „Książki. Magazyn do czytania” nr 2/październik 2011.
Sama szkoła, która okazuje się być instytucją najbardziej nieadekwatną do praktyk społecznych i kulturowych młodych ludzi. Na ile do tych praktyk powinna się dostosować? A na ile być instytucją normatywną, wymuszającą pewne zachowania i uczącą kompetencji? Pytanie banalne lecz działa jak zapalnik granatu – szkoła w Polsce całkowicie abdykuje z bycia instytucją normatywną (w sensie pozytywnym), jest fabryką konformizmu, a pustkę aksjonormatywną wypełnia rozwiązaniami technokratycznymi. Szaleństwo testowe zamiast być ograniczane rozwija się w kierunku coraz intensywniejszego mierzenia wszystkich aspektów funkcjonowania szkoły: edukacyjna wartość dodana, ramy kwalifikacji, etc. – wszystko to służy temu, żeby nie trzeba było odpowiadać na bardziej zasadnicze pytanie: po co w ogóle nam dziś szkoła powszechna.
Szkoła nie może jedynie dostarczać uczniom informacji z różnych dziedzin wiedzy; musi im także pomagać w poszukiwaniu we właściwym kierunku sensu życia. Na tym polega jej odpowiedzialność, zwłaszcza w epoce takiej jak nasza, w której wielkie przemiany społeczne i kulturowe zdają się zagrażać nawet najbardziej podstawowym wartościom moralnym. Szkoła musi pomagać młodym w przyswajaniu sobie tych wartości, tworząc warunki sprzyjające harmonijnemu rozwojowi wszystkich wymiarów ich osobowości, wymiaru fizycznego i duchowego, kulturalnego i społecznego.
Szkoła powinna być jednym z podstawowych miejsc, gdzie dokonuje się przemoc symboliczna i następuje wpajanie treści prawomocnych kultury. To edukacja (nieliberalna) przebiegająca w jej murach może dostarczyć wiedzy stanowiącej element systemu orientacji odbiorcy w świecie dóbr kultury (szczególnie kultury wyższej). Wiedzy bynajmniej nietożsamej z informacjami przekazywanymi przez media.
Szkoły są po to – się pomyślało – żeby było łatwiej żyć. Do szkoły chodzi się po to, żeby się samemu za dużo nie nauczyć. Bo gdyby nie chodzić do szkół, to można by dużo więcej samemu się nauczyć, za dużo więcej, i wtedy już zupełnie nie można by żyć wśród ludzi i ich szkolnych problemów. Szkoły są dobre. Mądre nie są, ale dobre są.
Szkoła wyrywa dzieci z ciepłego rodzicielskiego kokonu. Uczy je terroryzować innych lub ulegać terrorowi. Uczy okrucieństwa. Uczy, że mama i tata kłamali, mówiąc im, że są jedyni i wyjątkowi.
Warto tu przypomnieć eksperyment prof. Edyty Gruszczyk-Kolczyńskiej. Rozmawiała z sześciolatkami – i osobno siedmiolatkami – o liczbach. W trakcie rozmowy z sześciolatkami jakby od niechcenia mówiła, że 2 plus 3 jest 7. Dzieci gorąco zaprotestowały. Natomiast siedmiolatki, już chodzące do szkoły, na taką samą wypowiedź już nie protestowały, przyjęły ją milczeniem.
Wiemy, jaka ta polska szkoła była podczas zaborów, a potem pod okupacją hitlerowską. (…) Wiemy, jak bardzo trudna – mówiąc z pozycji interesów i praw rodziny oraz narodu – była nasza szkoła po zakończeniu wojny, kiedy stała się po prostu terenem walki ideologicznej.