(…) czas już na młodszych kolegów. Niech się pojawi, a może już to zrobiło, grono zbuntowanych reżyserów. Dziś chyba najbliższy temu jest Xawery Żuławski. Coś się powoli zaczyna dziać, daje się zauważyć jakiś ruch w interesie. Z drugiej strony ten ferment w kinie polskim wydaje mi się dużo słabszy niż w teatrze, co jest znowu nie dobre. Przecież to kino jest tą masową sztuką czy rozrywką. To kino w gruncie rzeczy trafia do zbiorowego widza i nawet jeśli robisz film niszowy, to prędzej czy później pokaże go telewizja i każdy kto zechce, to go obejrzy. A jeśli nie telewizja, pozostają jeszcze wypożyczalnie czy wreszcie ściąganie „na lewo” z sieci. Właściwie wszystkie moje filmy krążą w ten sposób po internecie.
Dystrybucja filmów w Internecie nie będzie u nas działać tak długo, jak długo ludzie nie będą mieli dostępu do stałych i szybkich łącz. Na razie jak wiadomo większość internautów łączy się z siecią przy pomocy modemu. Do tego dochodzi jeszcze kwestia opłat za filmy ściągane z Internetu, bo przecież nie będą one dostępne za darmo. Prawda jest taka, że ten kanał dystrybucji nie działa jeszcze nigdzie i nawet w USA jest zjawiskiem marginalnym. U nas problemem jest bieda – dopóki ludzie nie będą mieli pieniędzy na to, by pójść raz czy dwa razy w tygodniu do kina, nie będą mieli pieniędzy na to, by kupić sobie płytę dvd, bez zastanawiania się, czy im starczy do pierwszego, dopóty pomysły dotyczące dystrybucji filmów w Internecie będą miały posmak science fiction.
Kino jest fajne. Jest szalenie irytujące, wypompowuje z ciebie energię. Przez kino nie chce ci się żyć. Nienawidzisz innych ludzi. Ale właśnie dlatego, że stawka jest zdecydowanie dużo wyższa. W teatrze możesz nawciskać np. na papieża, co tylko ci do głowy przyjdzie, ale dla raptem kilku tysięcy osób. W kinie masz szansę na to, żeby trafiło to do kilku milionów. W związku z tym trochę więcej życia ci to zjada, ale jest to doświadczenie strasznie energetyzujące i budujące cię wewnętrznie. Dlatego do kina raczej wrócę, chociaż myślę, że już na zawsze pozostanę twórcą filmów niszowych, co zresztą bardzo mi pasuje.
To normalne, że osoba wykładająca pieniądze musi z tego tytułu czerpać jakieś korzyści. Jeśli tych korzyści nie ma, to ludzie wolą dać Ochojskiej, bo z tego mają przynajmniej poczucie, że pomogli dzieciom z Bośni. Kino niezależne takiego poczucia nie zapewnia.
Wierzę w ludzi, którzy działają na rzecz własnego szczęścia, którzy pragną pozytywnej zmiany w swoim życiu. Nieważne, jak się te starania mojego bohatera skończą, szczęśliwie czy nie, ale sens jest w samym dążeniu, aby być kimś lepszym, i w działaniach w tym celu podejmowanych. Gdyby się przyjrzeć tym rzeczom, które napisałem i zrobiłem, i tym, które napiszę i zrobię, to są to historie o ludziach, którzy pragną być lepszymi niż są, którzy mają swoją godność i szukają wartości, które uczynią ich lepszymi. Dla mnie to coś pięknego, co mnie kręci i napędza do działania.
Źródło: „Polityka” 23 grudnia 2006
Wydaje mi się, że nie ma nic gorszego niż dać się uśpić, ogłupić nagrodami, którego nie mają większego znaczenia poza wymiarem finansowym. Mówię konkretnie o festiwalu filmowym w Gdyni. Nie chciałbym jechać po jego organizatorach, czy po samej imprezie – kiedyś, jak byłem debiutantem, tak robiłem. Dzisiaj wydaje mi się to śmieszne, bo przecież sam zgłaszam tam filmy. I odczuwam pewną perwersyjną przyjemność z bycia w Gdyni.
Sekunduję Przemysławowi Wojcieszkowi, bo ma pomysł na polskie kino. Jest jednym z nielicznych, który wymyśla sobie kino na własny użytek. Robi je w kontrze do naszego narodowego smętku, do wiecznej polskiej skargi na los. Podoba mi się jego rozpaczliwy optymizm. W nim i w jego bohaterach jest jakaś amerykańska energia. Choć jako reżyser jest wciąż półamatorem – w pomyśle lepszy niż w realizacji.