Hokej to przede wszystkim rzemiosło, ciężka praca. Czytając o hokeju można nauczyć się tylko teorii. Najistotniejsza jest praktyka. Na lodzie potrzeba iskierki do walki, samozaparcia, chęci rywalizacji. Nie można bać się bólu. Trzeba być przygotowanym na nieoczekiwane zwroty akcji. Naturalnie ważne jest, kogo się spotka na swej drodze, szczególnie, gdy stawia się pierwsze kroki na lodzie.
Pamiętam pierwszy dzień w NHL. Wchodzę do szatni Bruins, a tam siedzą same kolosy. Nieogoleni, mnóstwo tatuaży, połamane nosy, połowa bez zębów. Nieźle – pomyślałem. Już po czterech meczach miałem dwie szramy na twarzy. Najpierw dostałem kijem w brodę i założyli mi osiem szwów. Na żywca, w szatni. I zaraz potem wróciłem na lód, tylko zakrwawioną koszulkę mi wytarli. W innym meczu podjeżdżam do bramkarza, strzelam i… dostaję kijem prosto w zęby. Po tych pierwszych meczach siedziałem wieczorem przed lustrem i myślałem: „Boże, to jak ja będę wyglądał za rok?”.
Właśnie dla takich chwil, presji, emocji, atmosfery każdy sportowiec chce żyć. Zazdroszczę naszym piłkarzom, że zagrają przed polskimi kibicami, bo ja rzadko miałem taką okazję. To są te momenty, które potem pamięta się przez całe życie, choćby nie wszystkie były dla ciebie pomyślne. To jest jednak piękno sportu.