Była niezorganizowana. Osobna. Miała swój świat. Czytała, czytała, czytała. Zachwycała się zdaniami, i słowami. Wzruszała wierszami. Rozumiała, co czyta. Świat był taki, jakim go czytała. Ludzie byli tacy, jakimi ich sobie idealizowała. Kochała, kochała, kochała. Pisała listy, nie spała, czasem cierpiała, żyła w uniesieniu. Nie zastanawiał się, ile kosztuje mleko i dlaczego drabiny straży pożarnej sięgają tylko do ósmego piętra (…) Pracowała. Żyła. Nie widziała nigdy dokładnie, jaka jest data i która godzina. Żyła.
– Czy wierzy pani w horoskopy? Numerologię? – Nie. – A czy pani je czyta? – Tak. – Czy jest pani przesądna? – Ależ skąd? – Czy wierzy pani w przeznaczenie, fatum, nieuchronność zdarzeń? – Nie. – Siły nadprzyrodzone, zaklęcia, wróżby, klątwy, rzucone uroki, czary, pewnie też nie? – Oczywiście, nie. To bzdura. – W co pani wierzy? – W siebie, w rozsądek, sprawiedliwość, rozum i pracowitość. – Ale w przypadek chyba pani wierzy? – Tak, może tylko w przypadek.
Dzieci są naszymi małymi niewolnikami. Są skazane na nas. Na nasze nerwy, humory, upodobania. Na nasze poczucie sprawiedliwości. Poczucie taktu. To my, jak władcy absolutni ustalamy granice wolności i godności tych małych istot.
Gdyby pan [Kieślowski], twórca Dekalogu, umarł i po śmierci trafił do nieba, jak pan myśli, co by powiedział Pan Bóg?” Krzysztof odpowiedział: „Gdybym tam trafił, musiałbym go obudzić. Bo jeżeli tam jest, to śpi. Powiedziałbym mu, OBUDŹ SIĘ! ZOBACZ, CO SIĘ DZIEJE!”
Kobieta to kobieta, a mercedes to mercedes. I nic się na to nie poradzi. A poza tym to jest piękne.
Muszę szybko spać, pomyślałam. Nie ma czasu. Może jeszcze coś ważnego zdążę zrobić?
Ponieważ Bóg nie może być z każdym, wymyślił matkę.
Rano decyduję, czy dziś udaję kobietę, czy zostaję facetem, to zależy od trudności, komplikacji dnia. Jeżeli wyjątkowo skomplikowany – wybieram kobietę. Łatwiejszy – spokojnie, jestem facetem i do tego wyjątkowo leniwym i niezależnym.
www.małpa2.pl
Gdy widzę, przestaję słyszeć, gdy słyszę, nie widzę.
W ciągu minuty tyle może się wydarzyć. To lub tamto. Trochę tego i trochę tamtego. Lub całe tamto i nic tego. Ponieważ ty decydujesz, co jest ważne, to czy tamto.
(…) Bardini był bezpiecznym reżyserem. U niego nie można się było pomylić.
Dla mnie receptą jest niezmuszanie się do niczego. Ja robię to, na co mam ochotę. A na szczęście mam ochotę pracować. Ja nie spotykam się z ludźmi, z którymi się nie chcę spotkać. Nie czytam książek, które mnie nudzą. Nie oglądam filmów… Od pewnego momentu uznałam, że nic nie muszę ani nie powinnam nawet. Takie słowo „powinnam” też wykreśliłam.
Każde pokolenie ma prawo do protestu i krzyku, do wyrażania swoich frustracji co do swojej interpretacji świata.
Źródło: „Zwierciadło” nr 7/1929, lipiec 2007.
Miłości babci i dziadka nie zastąpi nic. Socjalistyczne przedszkola i żłobki narobiły tyle złego, że rodzice, którzy przez nie przeszli, mają złe wspomnienia.
Mnie teatru nikt nie dał, sama go stworzyłam. Nie rozumiem tej buty, tego roszczenia, które ma środowisko teatralne, że należą im się miliony, a oni roztoczą jakąś wizję. Wiem, że awangarda kosztuje i ona musi mieć pieniądze, bo sztuki wizjonerskie potrzebują nakładów. Jednak dobre spektakle można robić też za małe pieniądze. A koszty utrzymania teatru państwowego, utrzymania całej instytucji, są niewiarygodne. Przysięgam, gdybym miała takie pieniądze, zbudowałabym z tego teatr.
Myślę, robię swoje, postępuję według swoich zasad, ale jednocześnie jestem otwarta, ciekawa innych. Nie oceniam za szybko, nie wyrokuję.
Źródło: „Zwierciadło” nr 7/1929, lipiec 2007.
Nie jestem za tym, żeby rozliczać teatry z osiągnięć artystycznych, ponieważ artystą się bywa, ale przy minimalnym rozpisaniu projektu widać, czy coś ma perspektywy.
Trafiłam do teatru, gdzie była hierarchia i szczebelki w drabinie, po której trzeba się było piąć. Wymagano talentu, oryginalności i techniki. Mówiło się żartem, że Woszczerowicz straszy po korytarzach: jak się ma złą dykcję albo mówi za cicho, to złapie za kostkę. Partnerzy, wspaniali doświadczeni koledzy, byli wymagający. Wchodziłam na scenę z Aleksandrą Śląską, Janem Świderskim, Czesławem Wołłejką. Nie było żartów. Trzeba było im dorównać. Kiedy graliśmy Mewę zdarzyła się zabawna sytuacja: Śląska w roli Arkadiny grała słynną scenę pożegnania, tymczasem Bohdan Ejmont – w epizodycznej roli rządcy – mówił w tej scenie krótkie zdanie, które ktoś na widowni nagrodził brawami. To oznaczało, że reżyser się pomylił. Zwołano w tej sprawie zebranie, a potem zrobiono próbę.
Życie, moim zdaniem, jest ważniejsze niż sztuka i cenniejsze niż sztuka, miesza się też ze sztuką i jest inspiracją wieczną, tworzywem podstawowym dla każdego, kto „tworzy”. Najczęściej „dzieła” nie dorównują życiu, ale potrzeba, aby życie chwalić i je opisać, każe ponawiać próby i daje wieczny sens wszelkiej twórczości, szczególnie, kiedy doświadczenia życiowe stają się „obsesją”.
Mało sypia, musi być cały czas czynna, bezgranicznie się angażować. Ale to jest jej pasja. Na scenie czuje się o wiele lepiej, niż w życiu, bo tam wszystko wie: gdzie ma zejść, przyjść, kiedy się przebrać i tak dalej.
Przez 54 lata w zawodzie marzyłem o różnych filmach. O tych, które nakręciłem, i takich, których nie udało mi się zrealizować. Tatarak dojrzewał we mnie jednak coraz bardziej z myślą o tym, że jest w nim rola dla Krystyny Jandy.
(…) zawsze gra podobną, raz stworzoną postać, nadając jej cechy wszystkim swoim rolom. Jej aktorstwo cechuje silna ekspresja, żywiołowy temperament, ideowe zaangażowanie, czasem manieryczność.
Autor: Jan Kłossowicz, Słownik Teatru Polskiego, Warszawa 2002