Dość uparcie, chociaż może nieefektownie, realizowałem swoją wersję pojmowania sztuki jako dziedziny niezależnej, a jeśli były jakieś odniesienia do rzeczywistości, to wynikały one z tego, co niosła literatura i napięcia czasu.
Grzegorzewski nauczył mnie myślenia o teatrze i wolności w teatrze. Tego, iż nie wszystko powinno być w nim dopowiedziane. Zwracał uwagę, że rozwiązanie, które od razu przychodzi nam do głowy, wcale nie jest najlepsze. Nienawidził w teatrze oczywistości, symetrii. Sprzeciwiał się twierdzeniu, iż w życiu wszystko jest poukładane. Rozumiał, że człowiek do końca poukładany nie jest. Jako pierwszy zobaczył we mnie aktorkę dramatyczną, bo wcześniej grywałam głównie postacie komediowe.
Grzegorzewski trwał przy wizji teatru jako sztuki autonomicznej i dlatego jego teatr łatwo zniósł wstrząsy przełomu lat 80. i 90.(...) Od początku zajmowały go tematy egzystencjalne, śmierć kultury, jednostki, teatralizacja życia, motywy snu i pamięci.
To był mój dyrektor i mój mistrz. Spotkanie z tym wielkim artystą opierało się na pokorze z mojej strony i wzajemnym zaufaniu. Jerzy Grzegorzewski wyjął mnie z szuflady z napisem: „aktorka komediowa” i poszerzył moje emploi o role dramatyczne. Obsadził mnie w roli Jewdochy w Sędziach Wyspiańskiego i zrewidował moje dotychczasowe myślenie o zawodzie.
(...) wzorem jest dla mnie Jerzy Grzegorzewski. Zarówno jeśli chodzi o pracę nad materią spektaklu, jak i w stosunkach międzyludzkich. Szanował tekst, nad którym pracował, ludzi, z którymi pracował, i tych, dla których pracował. Próbuję przejąć część jego zasad, które mogą wydawać się banalne, ale wpływają na ostateczny efekt. Na próbach staramy się słuchać siebie nawzajem; nie twierdzimy, że znamy tylko jedno ostateczne rozwiązanie, że się nie mylimy.