Aby jednak między Słowackim a Baczyńskim odnaleźć i jakieś różnice, wymieńmy nie tylko to, że Baczyński chodził na ćwiczenia podchorążych i walczył. Gdy się zna ten „poemat dla Boga”, jakim był żywot samotnego Juliusza, to ujrzymy jeszcze jedną dziedzinę, w której Baczyński za nim nie podążał: Juliusz umarł samotnie, nie zaznawszy tego, co się pospolicie nazywa osobistym szczęściem.
Było nas tylu dojrzałych ludzi. Nie umieliśmy samą liczebną przewagą i autorytetami natrzeć wtedy na niego i zmusić i wytłumaczyć, że nie ma czego szukać na tych wojskowych ćwiczeniach podziemia, „manewrach” Armii Krajowej, jakie miał odbyć w następnych tygodniach ten szczupły chłopak dwudziestoletni, wiecznie zagrożony gruźlicą, chory na astmę, z aureolą talentu nad czołem. Dlaczegośmy tego nie potrafili, choć zdawaliśmy sobie z tego sprawę, że jakiś jest błąd w tej strategii, która wiosną posyłała tego młodzieńca na wyprawy w bród przez rzeki, na biwakowanie, przebijanie się z zasadzek. Mówiliśmy o tym między sobą, jemuśmy nie umieli dość silnie powiedzieć.
Krzysztof Baczyński, największa poetycka indywidualność w Polsce od czasu Juliusza Słowackiego, nawet polotnym szelestem swego zdania, nawet ognistym nurtem swej mowy miała coś wspólnego, choć nieuchwytnego z tamtym.
Podobnie jak Juliusz Słowacki, tak i Krzysztof Baczyński miał ojca humanistę, ojca literata, doskonałego krytyka – Stanisława Baczyńskiego, którego miał przerosnąć siłą talentu, podobnie jak Juliusz Euzebiusza. Tak na świerku wiosną nowa gałązka strzela wyżej od poprzednich o całą kondygnację. Po ojcu wszakże pozostało Krzysztofowi dziedzictwo żołnierskie, którym nie był obciążony Juliusz.
Równie jak Juliusz Słowacki, tak i Krzysztof Baczyński miał matkę, która kochała nad wszystko poezję. Dla takich matek syna przeżyć – to jest krzywda, z jaką chyba nic na tym świecie nie da się porównać. To już nie są łzy, które padają na rękopis, to już jest szloch, który może być przygaszony chyba tylko przez jedno: wiarę w życie pozagrobowe. Ale i tu na ziemi pozostaje przed matką zadanie to samo, które stoi przed przyjaciółmi: aby to, co po poecie pozostało, przekazano w godnych, godnie i pięknie wydanych książkach.
Uderzyło mię wówczas zdumiewające podobieństwo jego twarzy z niektórymi portretami Słowackiego! Nie było to podobieństwo w ścisłym znaczeniu, raczej jakiś bardzo wyraźny, wspólny antropologiczny rys. Może to nie było z mojej strony złudzenie. Rodzina Baczyńskich wywodzi się z Wołynia, z tego samego Wołynia, z którego padł na glebę polskiej poezji wspaniały owoc Słowackiego.