Loading AI tools
Z Wikipedii, wolnej encyklopedii
Kore. O chorych, chorobach i poszukiwaniu duszy medycyny – książka eseistyczna Andrzeja Szczeklika, wybitnego lekarza, naukowca i humanisty, bohatera książki Słuch absolutny, ukazująca historyczne i najnowsze osiągnięcia medycyny oraz rozważania nad jej istotą[1], nominowana do Nagrody Literackiej Nike 2008[2][uwaga 1]. „Kore” jest jedną z trzech książek tego autora, które bywają nazywane trylogią o uzdrowicielskiej mocy natury i sztuki[uwaga 2].
Autor | |
---|---|
Tematyka |
historia medycyny, filozofia |
Typ utworu | |
Wydanie oryginalne | |
Miejsce wydania | |
Język | |
Data wydania | |
Wydawca |
2008 – węg. Koré: avagy az orvoslás lelke[6], 2010 – lit. Kora: apie ligonius, ligas ir medicinos sielos paieškas[7], 2012 – ang. Kore: On Sickness, the Sick, and the Search for the Soul of Medicine[8][9], 2012 – hiszp. Core: sobre enfermos, enfermedades y la búsqueda del alma de la medicina[10], 2012 – niem. Auf der Suche nach der Seele der Medizin: über den Sitz des Bewusstseins, das Rezept für die ewige Jugend und andere Geheimnisse des Lebens[11].
Tytuł swojej książki o poszukiwaniach duszy medycyny „gdzieś między życiem a śmiercią, zdrowiem a chorobą, nauką a sztuką, a także – w miłości” Andrzej Szczeklik wyjaśniał słowami[12][uwaga 4]
Kore to po grecku dziewczyna. A także – źrenica. Grecy mówili, iż duszę, w postaci maleńkiej dziewczynki, zobaczyć można przez oka źrenicę. Skąd mogli wiedzieć, że źrenica to jedyne okienko z widokiem na mózg, na jego nerwy wzrokowe? A gdzie dziś podziała się dusza?
Adam Zagajewski, Wstęp | … 5 | Odbicie świata, jakie w sobie nosimy | … 77 | O umieraniu i o śmierci | … 185 | ||
Arkana sztuki i rygory nauki | … 95 | Prometejskie ambicje | … 211 | ||||
Objawy i cienie | … 9 | Genetyka i nowotwory | … 125 | Urzeczenie miłosne | … 231 | ||
O mózgu | … 25 | Prawdy biologii a wiara | … 143 | Koniunkcja | … 251 | ||
Poszukiwanie duszy | … 51 | Pogranicze | … 161 | Źródła | … 273 |
We wstępie do książki Adam Zagajewski przypomina wykład, który wygłosił w roku 1959 C.P. Snow (1905–1972). Wykład opublikowano pod tytułem The two Cultures and the Scientific Revolution[14]. Dotyczył pojawienia się rozłamu między dwoma kulturami, dwoma rodzajami erudycji i wrażliwości – naukową i humanistyczną. Zdaniem Zagajewskiego ten rozłam pogłębia się z biegiem czasu, co w medycynie prowadzi do zmniejszania się bezpośredniego kontaktu dwóch ludzi – lekarza i pacjenta (Twarz lekarza niewiele się już różni od ekranu komputera, od okładki pism, takich jak Lancet czy Nature, od książeczki czekowej[15]). Na tak opisanym tle została przedstawiona sylwetka autora książki[15]:
Jakie to szczęście, że możemy jeszcze spotkać Autora, który czyta Dantego, rozumie – i podziela – niepokój dawnych i nowych poetów, który ma za sobą tak wiele humanistycznych lektur, a równocześnie pomaga nam ogarnąć skomplikowaną strukturę najbardziej nowoczesnej teorii medycznej
Sztuka lekarska polega m.in. na poprawnym rozpoznaniu choroby na podstawie wielu różnych, często niewyraźnych objawów – „znaków”, które musi odebrać wykształcony i wrażliwy lekarz. Mimo wielkiego postępu technik diagnostycznych poprawna diagnoza nadal nie jest łatwa i oczywista (Objawy i cienie, s. 9–22). Szczególnie duże trudności sprawiają badania uwzględniające elementy neurologii i neuropsychologii, w tym m.in. zaburzenia procesów poznawczych lub psychicznych (O mózgu, s. 25–49). Tej duchowej sfery ludzkiego życia (antropologia filozoficzna) dotyczą takie pytania, jak: Czym jest dusza? …samoświadomość? Co pozwala nam budzić się ze snu z pełną świadomością ego – własnej osobowości? (Poszukiwanie duszy, s. 51–74). W świetle współczesnej immunologii „ja” jest tym, co układ immunologiczny – intensywnie badany od początku XX wieku – przyjmuje za „swoje”, nie wywołujące odpowiedzi odpornościowej (Odbicie świata, jakie w sobie nosimy, s. 77–92).
Poziom dzisiejszej wiedzy o prawach natury jest wysoki, ale medycyna nadal leży na pograniczu nauki i sztuki – wciąż jest aktualne zdanie: Natura lubi się chować, które wypowiedział Heraklit, składając dzieło swojego źycia pod posągiem Artemidy – Matki Natury. Aby dotrzeć do prawdy, wciąż trzeba Naturę „brać na tortury eksperymentu”, jak radził Francis Bacon. Nowoczesne techniki badań medycznych, pochodzące z obszaru nauk ścisłych, są coraz doskonalsze, jednak lekarz nie może ograniczać się do wyników takich badań – musi nieustannie doskonalić sztukę rozmowy z pacjentem, sztukę budzenia zaufania (Arkana sztuki i rygory nauki, s. 95–122).
Dzięki sukcesom biochemii rozwinęła się genetyka kliniczna (np. diagnostyka prenatalna), poznano mechanizmy kilku groźnych zakaźnych chorób neurodegeneracyjnych. Wciąż są poszukiwane metody bardziej skutecznej terapii nowotworów (Genetyka i nowotwory, s. 125–141). Rozszyfrowanie struktury DNA i wyjaśnienie mechanizmu dziedziczności spowodowało przyspieszenie badań procesów ewolucji, od biogenezy przez kolejne etapy do dzisiaj. Temu postępowi towarzyszy odwieczny spór między ewolucjonistami i kreacjonistami, których postawy trudno pogodzić (Prawdy biologii a wiara, s. 143–159). Rozwiązanie problemu biogenezy wymaga odpowiedzi na podstawowe pytanie, czym jest życie. Granica między życiem i śmiercią nie jest ostra. Istnieją struktury (wirusy), które znajdują się pomiędzy materią ożywioną i nieożywioną (Pogranicze, s. 161–182), a z drugiej strony – wciąż nie wiadomo, jakie jest najbardziej właściwe kryterium śmierci (O umieraniu i o śmierci, s. 185–208) lub jak należy oceniać „prometejskie ambicje” człowieka, wciąż próbującego przedłużać życie w sposób niezgodny z „naturalnym”, np. z wykorzystaniem komórek macierzystych lub transplantologii (Prometejskie ambicje, s. 211–229). Problemem dotychczas nierozwiązanym pozostała natura ludzkich emocji, np. miłości lub podobnych wzruszeń, odczuwanych np. przez namiętnych miłośników muzyki (Urzeczenie miłosne, s. 231–248). Lekarz, który dysponuje dostępną wiedzą (ze świadomością jej ograniczeń) i poświęca się pacjentom, obdarzających go zaufaniem, może dostrzec duszę medycyny w źrenicach ich oczu (Koniunkcja, s. 251–271).
W rozdziale poświęconym możliwościom rozpoznawania chorób na podstawie ich objawów Andrzej Szczeklik dużo miejsca poświęcił Rafaelowi. Jednym z opisanych dzieł jest portret olejny ukochanej malarza, Małgorzaty nazywanej La Fornarina. Jest przykładem możliwości rozpoznania raka piersi po upływie 450 lat od powstania obrazu. Rafael zmarł wcześniej niż La Fornarina. Prawdopodobną przyczyną jego przedwczesnej śmierci mogła być, według Szczeklika, skaza moczanowa – prawdopodobnie skutek zatrucia ołowiem zawartym w winie z ołowianych kadzi, które Rafael pił, malując Kaplicę Sykstyńską. Objawem tej choroby mogły być guzy widoczne na kolanie jednej z postaci na fresku Szkoła Ateńska – mężczyzny identyfikowanego z Heraklitem i uznawanego za autoportret malarza[17] (zob. fragment reprodukcji fresku).
Trudności sformułowania diagnozy medycznej w przypadkach występowania objawów ukrytych Szczeklik opisuje, odwołując się do semantyki – wyrażania rzeczywistości poprzez system znaków. Wspomina Józefa Babińskiego, uznawanego za twórcę semiologii neurologicznej, badacza odruchów, wywoływanych młoteczkiem, igłami, prądem (zob. np. badanie neurologiczne, odruchy pierwotne, objaw Babińskiego)[18]. Następnie opisuje „znaki” odbierane przez lekarza w czasie osłuchiwania – dźwięki (zob. m.in. szumy, szmery, tony, szmer oddechowy, osłuchiwanie serca, różnicowanie chorób układu oddechowego). Wywołują one autora książki mitologiczne skojarzenia z Eolem, Odyseuszem, samopoczuciem ludzi w czasie wiatrów fenowych…[19].
Andrzej Szczeklik wspomina chwile, gdy jako młody lekarz zajmował się pacjentem chorym z niejednoznacznymi objawami choroby. Zasugerował rozpoznanie „wielkiej naśladowczyni” innych chorób – pheochromocytoma, co potwierdził lekarz-radiolog (nazywający radiologię „nauką o cieniach”)[uwaga 5]. Prof. Wiktor Bross zdecydował się na operację – guzek nadnerczy wielkości ziarnka grochu został znaleziony i usunięty[20].
Prezentację historii badań mózgu autor rozpoczął od opisu hipotezy Franza Josepha Galla (frenologia), że cechy człowieka – umysłowe i moralne – znajdują wyraz w kształcie mózgu, a ten wpływa na obserwowalny z zewnątrz kształt czaszki. Na czaszce wskazywano wyniosłości, które miały być związane z określonymi cechami człowieka (np. pycha, zdolności matematyczne lub artystyczne, skłonności złodziejskie i wiele innych)[21]. Frenologia rozwijała się burzliwie w XIX, a budzącej zainteresowanie jeszcze w połowie XX wieku[22].
Franz Gall był nie tylko „frenologicznym szarlatanem” – wniósł też istotny wkład w rozwój neurologii i neuropsychologii – jako anatom opisał przebieg szlaków nerwowych z kory do rdzenia kręgowego. Przyczynił się do wyodrębnienia obszarów mózgu, odpowiadających za określone jego funkcje, np. do odkrycia ośrodka mowy przez Paula Brokę[22].
Autor książki nakreśla dalszy postęp badań mózgu, prowadzących do wyjaśnienia mechanizmów afazji lub różnych typów agnozji, przez prawie sto lat nazywanej „ślepotą duszy”, Seelenblindheit, niezdolnej do obserwacji świata za pomocą zmysłów (np. prozopagnozja, akinetopsja, zob. też „dusza platońska”)[23].
Opisy chorób Szczeklik ilustruje przykładami, m.in. z własnej praktyki lekarskiej, np. przypadkami dwóch pacjentów po ciężkim udarze: profesora filologii klasycznej, który w stanie całkowitej aleksji i agrafii po udarze mózgu czytał łacińską książkę medyczną[24], oraz Sławomira Mrożka. W roku 2002 Mrożek utracił zdolność mówienia, pisania, liczenia, odróżniania pojęć przeciwstawnych, oceny odległości i czasu. Po trzech latach pracy z logopedą odzyskał zdolność mówienia i pisania, jednak odnosił wrażenie, że nie jest już tą samą osobą, którą był przed udarem[25]. W leczenia logopedycznego napisał książkę „Baltazar. Autobiografia”[25][26].
Innego typu problemy pamięci i tożsamości zostały zobrazowane z wykorzystaniem licznych cytatów m.in. z „Ziemi Ulro” Czesława Miłosza, np.[27][28] lub z wierszy Emily Dickinson, np.[27][29][30]. Andrzej Szczeklik pyta m.in.: „Jakże mam leczyć rozpad pamięci, cechujący chorobę Alzheimera, kiedy o samej pamięci wiemy tak mało?”[31], po czym przystępuje do krótkiego opisu podstawowych współczesnych metod badań pracy mózgu[32].
Bohaterami dalszego fragmentu rozdziału „O mózgu” są Santiago Ramón y Cajal i jego adwersarz, Camillo Golgi – laureaci Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny w roku 1906 za badania w dziedzinie histologii i neuroanatomii (struktura układu nerwowego)[33]. Kolejna część rozdziału jest poświęcona chorobom psychicznym, psychiatrii i psychoanalizie. Szczeklik te choroby jako rozdarte między dominującą w XVIII wieku wizją przyrodników i „wizją romantyczną”, wskazującą źródło zaburzeń w namiętnościach, wypływających z duszy[34]. Przedstawia sytuację w zakładach dla obłąkanych – zakładach-miastach o stale rosnącej liczbie pacjentów, w których „jedynym pewnikiem był brak perspektyw wyleczenia”. Opisuje też przełomowe odkrycie, którego dokonał Julius Wagner-Jauregg – laureat Nagrody Nobla w roku 1927 (techniki leczenia psychoz gorączką, m.in. transfuzjami krwi chorych na malarię)[35].
Końcowe fragmenty rozdziału dotyczą ery fascynacji psychoanalizą, a następnie okresu odchodzenia od brutalnych metod terapii, stosowanych w psychiatrii w XIX i XX wieku (wprowadzanie skutecznych leków łagodzących objawy chorób, np. prozac). Autor podkreśla, że „przełom w terapii niekoniecznie idzie w parze z rozumieniem zaburzeń pracy mózgu i zawiłości duszy ludzkiej”; wskazuje na nieostrość granicy między patologią i dziwactwem. Cytuje m.in. E. Shortera:[36]
…nauka gubi się łatwo w świecie powszechnych smutków, lęków, obsesji i trudności przystosowawczych, w którym przyszło żyć śmiertelnikom.
Czy „ja”, ten widz o rozległej pamięci, zamknięty w nas, nie jest przypadkiem dziewczynką?
Tą samą Kore, którą, jak wierzyli Grecy, zobaczyć można przez źrenicę oka?
Ona słucha, co mamy jej do powiedzenia, czyta listy, które pisze do nas Antygona, i uśmiecha się, widząc, jakie koło myśl nasza zatoczyła, szukając duszy po to, by w końcu do niej dotrzeć.
Andrzej Szczeklik
(podsumowanie rozdziału)[37]
W rozdziale Poszukiwanie duszy[uwaga 6] Andrzej Szczeklik zastanawia się nad znaczeniami pojęć, stosowanych w różnych epokach i kulturach dla określenia duchowej sfery ludzkiej świadomości. Odwołuje się do wiedzy o szamanizmie, do mitów greckich, dzieł Homera, Heraklita, Pitagorejczyków, Kartezjusza, Nietzschego, myśli Jana Pawła II, wierszy współczesnych poetów i prac współczesnych naukowców[38]. Przytacza argumenty potwierdzające, że już w najwcześniejszym okresie historii ludzkości istniało powszechne przekonanie o możliwości przetrwania świadomej osobowości człowieka po jego śmierci (według J.G. Frazera: „Ludy sceptyczne lub agnostyczne w tej kwestii – o ile takie w ogóle istnieją – nie są nam znane”)[39]. Dużo miejsca poświęca starożytnej kulturze Jakutów, wciąż istniejącej na Syberii[uwaga 7]. a zwłaszcza tym szamanom, którzy w stanie ekstazy odnajdywali dusze błąkające się w zaświatach i przywracali je chorym[40]. Takich umiejętności nabywali w wyniku długotrwałych przykrych ćwiczeń w odosobnieniu, prowadzących do skrajnego wyczerpania[uwaga 8][41].
Opierając się m.in. na pracach Erica Doddsa Szczeklik twierdzi, że kultura szamańska zaczęła silnie oddziaływać na kulturę grecką w VII wieku p.n.e. Mogła wywrzeć znaczący wpływ na poglądy Pitagorejczyków i rozwój idealizmu platońskiego i plotyńskiego (zob. idea). Wędrówki szamanów do świata zmarłych Szczeklik kojarzy z mitem o Orfeuszu, wędrującym do królestwa Hadesa po ukochaną Eurydykę[40]. Bohaterowie utworów wcześnijszych, np. Iliady i Odyseji, nie wędrowali do królestwa cieni po dusze zmarłych, np. gdy Odyseusz odwiedził w Hadesie ducha Achillesa, ten – zgodnie z zasadami Ananke – nie wyraził żadnej nadziei na powrót do świata żywych (zob. Homer, Iliada)[42].
Szczeklik pisze, że w dziełach Homera thymos oznaczało siedlisko uczuć człowieka, a personifikacją duszy opuszczającej ciało w chwili śmierci była Psyche (dusza rozumiana jako mentalny odpowiednik ciała człowieka). Mitologiczna Psyche została opuszczona przez ukochanego Erosa, ponieważ nie posłuchała zakazu spojrzenia na niego. Szukając go pokonała wiele przeszkód i ostatecznie uzyskała przychylność Zeusa, który odprawił na Olimpie jej zaślubiny z bogiem miłości. Szczeklik napisał[43]:
Miała więc Psyche cechy duszy ludzkiej: była piękna, ciekawska i nieposłuszna bogu. Swoją trudną ziemską wędrówkę zakończyła jednak w niebie, dokąd zawiodła ją miłość.
Opisując okres pohomerycki Szczeklik pisze, że dopiero ok. V wieku p.n.e. – prawdopodobnie pod wpływem kultury szamańskiej – przyjęto, że ciało i dusza są rozłączne (pojawiły się nawet koncepcje reinkarnacji i wiecznego powrotu). Zamiast szamańskich wędrówek w zaświaty Grecy wprowadzili katharsis (gr. oczyszczenie). Przywrócenie zdrowia nie wymagało już wędrówek pod duszę w zaświaty. Wystarczało pozbycie się zła – dzięki sztuce, jeżeli mieściło się ono w duszy, lub dzięki medycynie, jeśli w chorobie ciała[43].
Dla odłączonej od ciała duszy poszukiwano miejsca. Według Egipcjan było to serce, a Grecy dostrzegali duszę przez źrenicę oka, jako małą dziewczynkę lub laleczkę (gr. kore, odpowiednik łac. pupilla)[uwaga 9]. Szczeklik przytacza opis mitu o córce Zeusa i Demeter, dziewczynce (kore), którą porwał Hades, aby uczynić swoją żoną o imieniu Persefona. Wówczas w jego oku …zobaczyła samą siebie – w odbiciu, w podwojeniu[44][45][uwaga 10]. Dalsze losy matki i córki – Demeter ze świata żywych i Persefony ze świata cieni – R. Calasso nazywa „dramatem odbicia”[uwaga 11][46].
Dalsza część tekstu dotyczy sensu pojęć: duchowość, samoświadomość, ego, superego, id, ja idealne, ja realne[47]. Szczeklik opisuje m.in. postawy dwóch wielkich XVII-wiecznych francuskich uczonych: Kartezjusza i Pascala. Sceptycyzm doprowadził ich do stanowisk przeciwstawnych. Pascal stał się mistykiem, przekonanym o tym, że ciało jest całkowicie podporządkowane duszy, której nadprzyrodzony porządek odbija się w miłości[48]. Kartezjusz był racjonalistą, uznającym za podstawę filozofii stwierdzenie: cogito ergo sum[uwaga 12] (myślę, więc jestem), jednak bronił chrześcijaństwa przed materializmem (zob. dualizm kartezjański, dualizm ontologiczny)[50].
Rosnący od oświecenia racjonalizm doprowadził do sytuacji, którą Szczeklik porównuje do opisanej przez Czesława Miłosza Ziemi Ulro – krainy przekształconej w piekło dla ludzi przez „władzę rozumu”, która odrzuca wyobraźnię jednostki (opanowanej przez naukę, teologię i inne ogólne reguły). Słowo „dusza” zostało wyparte ze słownictwa nauk przyrodniczych, a w języku filozofów – zastąpione takimi słowami jak „ja” lub „świadomość”. Szczeklik zadaje sobie pytanie, czy zawężanie zjawisk duchowych do świadomości jest słuszne. Sugeruje, aby nie zapominać o znaczeniu traum lub nieświadomych życzeń i popędów, którymi zajmował się głównie Freud, ale były opisywane wcześniej, np. przez Arystotelesa i Schopenhauera. Autor książki przypomina zdanie Nietzego: Własne ja doskonale kryje się przed własnym ja, czyli ego świadome i rozumne zasłania drugie ja, wyparte do podświadomości, ale często wyrażające się w przejęzyczeniach i innych freudowskich pomyłkach, zaburzeniach pamięci, marzeniach sennych[uwaga 13][52].
Niezbędny człowiekowi sen jest stanem, w którym zanika samoświadomość[48]. Andrzej Szczeklik nazywa sen „parafrazą śmierci”. Zwraca uwagę, że wciąż nie jest jasne, co pozwala nam budzić się z pełną świadomością „ja”[53]. Informuje, że współcześnie tymi problemami zajmują się m.in. Colin Blakemore[54][55][56] i António Damásio – autor koncepcji istnienia mapy ludzkiego „ja”, mieszczącej się w ośrodkowym układzie nerwowym, zbudowanej z komórek odbierających sygnały z całego naszego wnętrza, dysponującej swoją pamięcią o wydarzeniach i uczuciach[37][uwaga 14].
Początek rozdziału dotyczy narodzin alergologii. Wyjaśnienie jej związku z tytułem książki i rozdziału zawiera cytat[58]:
Definicja „ja” – które w psychologii zastąpiło duszę, nie usuwając związanych z nią kłopotów semantycznych, fizjologicznych i egzystencjalnych – na gruncie immunologii jest prosta […]: „ja” jest tym, co układ immunologiczny przyjmuje za własne, za należące do swojego ciała.
W tekście rozdziału autor poświęcił dużo miejsca teorii selekcji klonalnej, którą sformułował Niels K. Jerne, laureat Nagrody Nobla w roku 1984. W świetle filozofii ta teoria odpowiada stwierdzeniu, że nasze „ja” jest „odbiciem świata”.
Szczeklik rozpoczął rozdział opisem historii Mitrydatesa VI (120–63 p.n.e.), który sporządził nalewkę zawierającą 54 trucizny i zażywał ją systematycznie we wzrastających dawkach, aby uodpornić się na zatrucia. O nabytej odporności przekonał się w chwili rozpaczy, gdy nie powiodła się próba samobójcza[59].
Na początku XX wieku analogiczne odczulanie na działanie alergenów zastosowano w leczeniu alergii, W Ameryce pionierem był Robert Cooke[60], chory na astmę lekarz nowojorskiego pogotowia ratunkowego i twórca pierwszego w Nowym Jorku oddziału dla chorych na astmę[61]. Opisując dalszy rozwój badań astmy Szczeklik wymienia m.in. prace Rogera Altounyana, lekarza i pracownika firmy farmaceutycznej (również chorego na astmę), odkrywcy nowego leku na tę chorobę. Wykonał on tysiące eksperymentów na sobie, wywołując ataki duszności z użyciem „zupy z włosa” świnki morskiej, po wcześniejszych inhalacjach setek testowanych związków chemicznych – potencjalnych leków[62].
Znaczący postęp w dziedzinie terapii alergii był zasługą Philipa Hencha i Edwarda Kendalla, wyróżnionych Nagrodą Nobla w roku 1950[uwaga 15] badaczy hormonów kory nadnerczy. Efekty zastosowania kortykosteroidów w leczeniu astmy i reumatoidalnego zapalenia stawów Andrzej Szczeklik nazywa „jednym z największych cudów, jakie zna medycyna”[63].
Mimo znacznego postępu w leczeniu astmy wciąż jej zrozumienie nie jest pełne. Szczeklik nazwał ją zmienną i kapryśną, przytoczył listę typów i wskazał na brak kryterium podziału i na zmienność przebiegu[63]. Za szczególnie istotną cechę astmy uznał bardzo częste jej występowanie wskutek atopii (stgr. ατοπία), czyli genetycznie uwarunkowanego nadmiernego wytwarzania immunoglobulin E w odpowiedzi na działanie bardzo małych ilości alergenów lub pospolitych substancji, nie uważanych za alergeny[64]. Opisał przypadek Heinza Küstnera, który w latach 20. XX w. pracował w Zakładzie Higieny Uniwersytetu Wrocławskiego pod kierownictwem Ottona Prausnitza. Poinformował przełożonego o pokrzywce, która pojawiała się u niego i kilku członków jego rodziny po zjedzeniu gotowanej ryby. Szczeklik opisał przebieg przełomowego eksperymentu, który obaj lekarze przeprowadzili w roku 1921, znanego współcześnie jako test Prausnitza–Küstnera, reakcja Prausnitza-Küstnera lub reakcja PK. Doprowadził on do odkrycia „precypityn” (współcześnie przeciwciała)[uwaga 16]. Po 45 latach udało się „precypityny” odizolować i zidentyfikować. Stwierdzono, że należą do grupy białek osocza krwi (globuliny) – immunoglobulin E (IgE)[64][65]. Szczeklik wyjaśnia, że współcześnie wiadomo, jak przeciwciała „zakotwiczają się” w błonie komórkowej mastocytów, nazywanych w przenośni „komórkami wybuchowymi”. Po dotarciu antygenu, np. cząsteczki składowej wyciągu z mięsa ryby, ulegają „eksplozji” – gwałtownemu rozpadowi[64] (tzw. degranulacji), której efektem jest rozproszenie w otoczeniu m.in. cząsteczek heparyny, histaminy, serotoniny[66][uwaga 17].
W kolejnej części tekstu Szczeklik krótko opisał historię dalszych badań procesów immunologicznych, zachodzących w układzie odpornościowym (ochrona przed patogenami), połączoną z historią odkryć antytoksyn. Za wprowadzenie do praktyki lekarskiej „końskiej antytoksyny”, niszczącej bakterie dyfterytu (która niemal zabiła wspomnianego już Roberta Cooka[68]), Emil Adolf von Behring otrzymał Nagrodę Nobla już w roku 1901 (pierwsza w historii nagroda w dziedzinie fizjologii lub medycyny). Kontynuatorem badań von Behringa był Paul Ehrlich, laureat Nagrody Nobla roku 1908[69]. Od połowy lat 70. XX w. jest obserwowany rozwój technik wytwarzania in vitro dużych ilości czystych przeciwciał monoklonalnych[uwaga 18], takich jak rytuksymab – lek m.in. przeciwko chłoniakom[75].
Gotowość ludzkiego systemu odpornościowego do wysyłania przeciw „przybyszowi z zewnątrz” milionów komórek, niosących śmierć, nie zawsze jest korzystna – utrudnia np. powszechne stosowanie przeszczepiania narządów i tkanek. Lekarze są zmuszeni do „nakładania układowi immunologicznemu okularów”, dzięki czemu przestaje dostrzegać różnicę między „ja” biorcy i dawcy. Autor Kore przytacza kilka spektakularnych sukcesów transplantologii[uwaga 19]. Przypomina też treść komedii Andrzeja Wajdy „Przekładaniec”, nakręconej w roku 1968 na podstawie opowiadania Stanisława Lema[uwaga 20], pisząc, że Lem przewidział „ze zdumiewającą przenikliwością” możliwość przenoszenia niektórych cech dawcy na biorcę w czasie transplantacji. Zilustrował to przykładem zaszczepienia choremu na białaczkę kataru siennego dawcy przeszczepianego szpiku kostnego[76].
Ostatni fragment rozdziału Andrzej Szczeklik poświęcił zasadniczemu przełomowi, którego dokonał Niels K. Jerne, immunolog pochodzenia duńskiego[uwaga 21][77][72]. Przełom nastąpił w momencie, gdy Niels K. Jerne uświadomił sobie, że obecność swoistych przeciwciał w surowicy badanych koni nie musi oznaczać, że spotkały się one wcześniej z określonym antygenem, jak powszechnie uważano od kilkudziesięciu lat (było to uznawane za paradygmat immunologii). Odrzucając paradygmat uznał za prawdopodobne, że setki milionów mało swoistych limfocytów B (z różnymi przeciwciałami na powierzchni) – odziedziczone po przodkach – są gotowe do zespolenia z dowolnym antygenem, który może wystąpić w środowisku (organizm wytwarza również przeciwciała przeciwko własnym przeciwciałom), a swoistość rośnie w kolejnych pokoleniach tych limfocytów (zob. selekcja klonalna)[uwaga 22][79]:
Organizm nie dowiaduje się niczego nowego w zetknięciu z antygenem. To wszystko jest w nas. Mówiąc językiem biologii molekularnej: nie można narzucić DNA informacji o syntezie przeciwciał; ta wiedza jest już w nim zawarta.
W roku 1984 Niels Jerne został wyróżniony Nagrodą Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny[80][72][uwaga 23].
Na początku rozdziału Andrzej Szczeklik pisze, że ideałem lekarza powinno być to, co niegdyś było uważane za atrybut boskości – natychmiastowe rozpoznanie dolegliwości i zdolność uzdrawiania, w nawet wskrzeszania. Przykłady takich zdarzeń, świadczących o boskości, są elementem różnych religii świata – zostały opisane m.in. w Biblii lub mitach greckich i egipskich. Moc wskrzeszania zmarłych mieli np. Asklepios (Eskulap) – grecki bóg sztuki lekarskiej, oraz egipska bogini Izyda, która ożywiła poćwiartowanego Ozyrysa. Pierwotna „sztuka lekarska” (połączenie sztuki i medycyny) wywodziła się z magii. Zaczęła przekształcać się w „naukę lekarską”, gdy do doświadczenia i sztuki słów magicznych dołączył rozum[82]. Zwrot nastąpił prawdopodobnie na przełomie VII i VI w. p.n.e. w greckich koloniach Azji Mniejszej, głównie dzięki dziełom Talesa z Miletu[83] (zob. jońska filozofia przyrody).
Na przełomie VI/V w. p.n.e problemami przejętymi od milezyjczyków zajmował się Heraklit z Efezu, który swoje dzieło – księgę mądrości[uwaga 24] – złożył u stóp bogini w świątyni Artemidy[85]. Posąg bogini Artemidy-Izydy – nazywanej przez Apulejusza Matką Naturą – Andrzej Szczeklik opisał (zob. XVIII-wieczna rzymska marmurowa kopia greckiego oryginału)[85]:
…cała z czarnego drzewa, (…) otulona w zwiewne szaty, od pasa w dół zamknięta w sukni, bogato zdobionej w okazy fauny i flory. Tkwi w niej jak w futerale, pokazując jedynie czubki czarnych palców u stóp…
Podobno Heraklit powiedział wówczas: Natura lubi się chować (trwa dyskusja, w jakim znaczeniu użył wówczas greckiego słowa φύσις, physis)[85]. Opisując zachodzące z upływem wieków zmiany wizerunku Artemidy, m.in. zamieszczanego na okładkach książek późniejszych wielkich filozofów i poetów, Szczeklik określił je „odsłanianiem nagiej prawdy”, stopniowym odkrywaniem tajemnic natury (odsłonięcia dokonywała ręka Apolla, duch Epikteta lub Nauka, przedstawiana jako kapłanka Natury)[86][uwaga 25]. Ojciec medycyny, Hipokrates, pisał w L'ancienne médicine, że dla poznania Natury nie ma lepszego źródła nad medycynę, przy czym podkreślał, że lekarz może uzyskać od Natury potrzebne mu znaki (objawy chorób), nie czyniąc Jej krzywdy (zob. Primum non nocere)[87].
W końcowej części rozdziału autor „Kore” porusza problem wrażliwości na potrzeby innych ludzi (co dotyczy nie tylko lekarzy). Problem ilustruje sceną upadku Ikara, przedstawioną na obrazie Bruegela Pejzaż z upadkiem Ikara (zob. reprodukcja obrazu). Wskazuje, że odruchowa chęć podania ręki drugiemu człowiekowi, upadającemu obok nas, jest naturalna, ale często odwracamy się plecami do nieszczęścia. Nie mogą tego robić lekarz, pielęgniarka, kapelan szpitalny – muszą codziennie wkładać „pancerz”, który pozwala im udźwignąć ciężar cierpienia chorych, nie płakać wraz z nimi, nie załamywać się w przy stole operacyjnym[88].
Esej „Arkana sztuki i rygory nauki” kończą rozważania na temat współczesnej medycyny, która przestała być theatrum anatomicum, a kieruje się coraz bardziej w stronę nauk ścisłych, np. biochemii, diagnostyki z użyciem technik obrazowania narządów, matematyki (lekarze otrzymywali tytuł medicus mathematicus już w XVII w.), fizyki, informatyki[89]. Stawiane jest pytanie, czy w biologii i medycynie istnieją prawa uniwersalne, analogiczne do obowiązujących w dziedzinie fizyki, np. oparte na teorii dynamicznych, wysoce złożonych, systemów samoorganizujących się, biologii systemów, teorii ewolucji, teorii chaosu, mechanice kwantowej[90].
Andrzej Szczeklik skłania czytelnika do zastanowienia się, na ile medycyna powinna się przekształcać w tym kierunku, a w jakim stopniu powinna zostać dobrym rzemiosłem, magią lub sztuką[91]. Dzisiejsi lekarze-praktycy przestrzegają ściśle rygorów globalnej evidence-based medicine, co nadaje medycynie cechy rzemiosła. Budzi to sprzeciwy lekarzy-naukowców, którzy twierdzą, że tam, gdzie jest konsensus, nie ma nauki[92]. Z drugiej strony medycyna traktowana jako nauka również wymaga spełnienia rygorów, co nie jest w pełni gwarantowane przez systemy sprawdzania jakości artykułów, kierowanych do publikacji w cenionych specjalistycznych czasopismach (A. Szczeklik przytacza przykłady oszustw lub błędów, przeoczonych przez recenzentów)[93]. Wciąż zdarzają się również przypadki, w których do rozwiązania problemów pacjenta dochodzi dzięki czynnikom, które nie są brane pod uwagę przy formułowaniu obowiązujących procedur terapii lub opracowywaniu nowych modeli biologii systemowej, takich jak np. trudna do zdefiniowania intuicja doświadczonego i empatycznego lekarza. Przebieg leczenia może być w nieoczekiwanym stopniu zależny od zaufania pacjenta do przychylnego lekarza[94][uwaga 26]
To ja, rodzinnych rysów suma;
Choć ciało sczeźnie, żyję nadal,
Aby twarz tego, który umarł,
Przez wieki nieść i nadać
Innemu; cała moja duma –
Ta z miejsca w miejsce promenada
Nad niepamięcią.
Thomas Hardy, „Heredity”
(początek XX wieku)[95]
Myśliciele, poeci, malarze od dawna dostrzegali w dziedziczeniu cech fizycznych, przenoszonych z pokolenia na pokolenie, świadectwo istnienia niezniszczalnego elementu życia. Andrzej Szczeklik opisał, jako przykład, jedną z najbardziej znanych dziedzicznych cech – obserwowaną przez 18 pokoleń Habsburgów charakterystyczną wargę (zob. reprodukcja obrazu Bernharda Strigela)[96], a tekst rozdziału zilustrował reprodukcją obrazu Drzewo genealogiczne Aragonów (Simon Bening, António de Holanda, 1530–1534)[97] oraz fragmentem wiersza „Heredity” (Thomas Hardy)[95].
Po takim wprowadzeniu przypomina darwinowską hipotezę dziedziczenia dzięki gemulom, zawierającym „esencję” poszczególnych narządów (gromadzącym się w komórkach rozrodczych). Później, na początku XX wieku (gdy Thomas Hardy pisał Heredity), wrócono do analizy obserwacji Mendla – pojęcia „jednostek dziedziczenia” (odpowiedników współczesnych alleli), a August Weismann wykazał istnienie somatycznej i zarodkowej linii komórkowej. Te koncepcje otworzyły drogę do poznania historii życia, od chwili jego powstania poprzez kolejne etapy ewolucji, w tym – po 50. latach – do odkrycia budowy podwójnej helisy DNA (James Watson i Francis Crick, 1953) i – po kolejnych 50. latach – do odczytania genomu człowieka (2001–2003, zob. tablica chronologiczna historii genetyki, projekt poznania ludzkiego genomu)[98]. [99] Dalszy postęp badań Szczeklik ilustruje m.in. porównaniem kosztów pierwszego odczytania genomu – ponad 300 mln dolarów, z szacunkami, dotyczącymi kosztu zsekwencjonowania genomu jednego człowieka w roku 2008 – mniej niż 10 tys. dolarów[98].
W kolejnej części tekstu autor „Kore” wspomniał o problemach polimorfizmu pojedynczego nukleotydu (poznano ok. 50% z 10–15 mln) oraz występujących w DNA insertów, delecji, duplikacji, translokacji. Zacytował zdanie, zawarte w opracowaniu The Human Genome Structural Variation Working Group (Nature 2007), że genom jednego człowieka „…jest tylko podzbiorem pełnego zbioru sekwencji DNA”[100]. Przekazał informację o rozpoczęciu realizacji kolejnego długofalowego projektu badawczego, którego celem było zidentyfikowanie prawdopodobnie wielu tysięcy wariantów strukturalnych DNA u ok. 100 osób[100][uwaga 27].
Długofalowe poszukiwania loci rozmaitych chorób nie doprowadziły do spodziewanych rezultatów. Skalę tych poszukiwań Szczeklik zilustrował przykładem programu zrealizowanego w Wielkiej Brytanii przez 50 zespołów badawczych. Badania dotyczyły jednej z najbardziej popularnych chorób[uwaga 28]. Objęły 17 tys. pacjentów, u których zbadano 500 tys. polimorfizmów pojedynczego nukleotydu (metoda znaczników genetycznych). Opublikowane w roku 2007 wyniki tych prac przyniosły zawód. Podobnie jak w czasie badań wcześniejszych – wykonanych w mniejszej skali – znaleziono nieliczne i słabe powiązania popularnych chorób z wariantami genetycznymi[100]. Powiązania takie istnieją w przypadkach, gdy mutacje obejmują linię zarodkową, a nie – co ma miejsce najczęściej – wyłącznie linię somatyczną[103] (pierwsze obserwacje, dotyczące pojawiania się nowotworów wskutek oddziaływania czynników środowiskowych, pochodzą z drugiej połowy XVIII wieku; dotyczyły raka nosa u zażywających tabakę oraz raka krocza u brytyjskich kominiarzy[103]). Rzadkimi chorobami wrodzonymi są np. hemofilia lub mukowiscydoza. Takie wyniki badań nie ułatwiają wczesnej diagnozy nowotworów. Rozczarowania przyniosły też próby stosowania terapii genowej[100].
Szczeklik stwierdza, że w pierwszym okresie fascynacji genetyką nie osiągnięto spodziewanych sukcesów praktycznych, natomiast szybko pojawiły się nowe złożone problemy, wymagające rozwiązania. Ważnym z nich jest odpowiedź na pytanie, jaka jest funkcja tej części DNA (97%), która nie zawiera genów – niekodującego DNA, „pustyni”, na której leżą genetyczne „oazy”, która jest też nazywana „śmieciowym DNA” od ang. junk. Spotykane są też nazwy „złomowisko” lub „rupieciarnia”, a autor „Kore” zaproponował też określenie „czarny DNA” (przez analogię do tajemniczej czarnej materii i czarnej energii)[104]. Wspomniał o przypuszczalnej roli tego „złomu” w procesie przekazywania informacji o strukturze białka, zawartej w sekwencji fragmentu DNA (zob. kodon) do mRNA (od ang. messenger RNA; transkrypcja), a następnie wędrówki tych „posłańców” do miejsca syntezy białka (translacja)[105]:
Ten klarowny schemat, zwany centralnym dogmatem biologii molekularnej, począł w ostatnich latach wypełniać się takim bogactwem nieoczekiwanych szczegółów, iż można chwilami odnieść wrażenie, że jego linia przewodnia ulega zatarciu.
To zacieranie się obrazu (zob. zamieszczona w sekcji uwagi pomocnicza ilustracja poglądowa[uwaga 30]) jest m.in. skutkiem polimorfizmu genowego, powstawania różnych kopii mRNA podczas przepisywania informacji z jednego genu, przekształceń pre-mRNA W regulacji ekspresji genów prawdopodobnie szczególną rolę odgrywają zlokalizowane w „czarnym DNA” transpozony – ukryte w „śmietniku” ruchome elementy genomu, które bywają nazywane „żeglarzami”[107][uwaga 31][uwaga 32] Przypuszczalnie wpisywanie się takich „żeglarzy” (tj. retrotranspozonów LINE i SINE) w niektóre geny lub obok nich, jest przyczyną hemofilii, raka przełyku, sutka i jajników lub dystrofii mięśniowej Duchenne'a[107] oraz m.in. obróbka posttranskrypcyjna, edytowanie RNA, splicing, splicing alternatywny, spliceosom) albo zatrzymania posłańca, zanim dotrze do miejsca translacji (np. przez micro-RNA). Kolejnym powodem odchyleń drogi informacji od zgodnej z „centralnym dogmatem” jest zdolność mRNA do przenoszenia informacji „własnej”, nie pochodzącej z „centrali”, czyli z DNA[108].
W kolejnej części rozdziału Andrzej Szczeklik wspomina o śmiertelnej zakaźnej chorobie neurodegeneracyjnej kuru, scrapie owiec i „chorobie wściekłych krów”. Dla tych chorób specyficzny jest czynnik etiologiczny. Nie są to bakterie ani wirusy, zawierające informację genetyczną zapisaną w kwasach nukleinowych, lecz szczególny rodzaj białek – priony. Informacja jest przekazywana bezpośrednio między prionem i sąsiednią cząsteczką białka zainfekowanego organizmu. Ulega ona konformacji, a informację o tej zmianie przekazuje w analogiczny sposób kolejnym cząsteczkom. Skutkiem modyfikacji struktury enzymów mogą być zmiany ich aktywności, istotne np. dla tworzenia długotrwałej pamięci, ale prawdopodobnie nie dla rozwoju nowotworów. Choroby nabawiali się pierwotni Aborygeni z Nowej Gwinei, którzy w czasie styp spożywali mózg zmarłego[108].
Zakończeniem eseju jest krótki przegląd odkryć, które w roku wydania książki uznawano za szczególnie istotne dla dalszego rozwoju badań nad rakiem. Wymienione zostały m.in. nazwiska:
Niepohamowana skłonność komórek nowotworowych do pospiesznej proliferacji może wynikać z dominacji chromosomów, które promują podział komórek. Inne wytłumaczenie raka, to to obecność określonych chromosomów hamujących podział. Komórki nowotworowe ruszałyby w drogę rozrostu, gdyby te hamujące chromosomy zostały wyeliminowane.
Wielkie sukcesy naukowców umożliwiły postęp, ale dotychczas nie przyniosły przełomu w terapii nowotworów. W roku wydania książki umieralność z tego powodu była niemal taka sama, jak 50 lat wcześniej, podczas gdy o prawie ⅔ zmniejszyła się śmiertelność spowodowana chorobami zakaźnymi lub chorobami serca. Harold Varmus przewidywał, że taki przełom w zakresie terapii nie nastąpi w najbliższych latach (dzięki stopniowo doskonalonej chirurgii, radioterapii i chemioterapii)[113], chociaż została już potwierdzona skuteczność leczenia przyczynowego na poziomie molekularnym. Uzyskano m.in. rewelacyjne wyniki leczenia białaczki szpikowej z użyciem Imatynibu[114].
W rozdziale autor „Kore” dokonuje krótkiego przeglądu myśli o „porządku Natury” (zob. filozofia przyrody), formułowanych od czasów starożytnych. Wspomina opinie Platona i Arystotelesa (wielki łańcuch bytu, łac. scala naturae[115], zob. ilustracja) oraz postęp wiedzy o powstawaniu gatunków oraz mechanizmach i roli ewolucji – kolejne etapy historii myśli ewolucyjnej, w których odegrali rolę m.in. Jean-Baptiste de Lamarck, Erasmus Darwin i Karol Darwin, Thomas Malthus, Alfred Russel Wallace, Charles Lyell, Ludwik Pasteur[116].
Barwnie opisuje m.in. sylwetkę dziadka Karola Darwina, Erasmusa – lekarza o wszechstronnych zainteresowaniach oraz „naturze bujnej i kipiącej energią”, wizjonera, który m.in. ewolucję – od mikroskopijnej drobiny (być może od wspólnego przodka) do pełnej złożoności życia – opisał wierszem w „Świątynia Natury”. Zwracał też uwagę na kształtowanie cech zwierząt w warunkach hodowli[117].
Powołując się na Paula Nurse Szczeklik wskazuje cztery wielkie idee, które są rdzeniem współczesnej fizjologii i medycyny[118]:
Ewolucja wyjaśnia przede wszystkim zjawiska zachodzące w długich okresach, jednak jest obserwowana również z perspektywy medycyny – w przebiegu chorób nowotworowych. Gdy w części komórek tkanki człowieka zostaną uszkodzone geny, które kontrolują ich wzrost i podział (zob. proliferacja), rozpoczyna się szybkie namnażanie tej nowej „populacji” komórek, dziedziczących cechę „wspólnego przodka”; dobór naturalny preferuje je jako „lepiej dostosowane” od komórek niezmienionych. Dobór naturalny, który w skali historycznej i globalnej doprowadził do powstania gatunku, może prowadzić do śmierci człowieka[119].
Analizując procesy doboru naturalnego w perspektywie obejmującej całą historię życia na Ziemi, od biogenezy do współczesności, naukowcy wciąż napotykają nierozwiązane zagadki[120]. Cytolog Christian de Duve (Nagroda Nobla 1974) powiedział, że powstanie komórek eukariotycznych z rozwiniętymi strukturami cytoplazmy (zob. organellum) jest wciąż „jedną z największych tajemnic genetyki i biologii”[115]. Nie rozstrzygnięto dotychczas np. jaką rolę odegrały w ewolucji mechanizmy oparte nie na bezwzględnej „walce o byt”, lecz na „współpracy” organizmów (zob. np. symbioza, pochodzenie mitochondrium, teoria endosymbiozy)[120]. Lynn Margulis proponuje rozwiązanie tej zagadki, które wciąż budzi kontrowersje. Jej zdaniem różnicowanie się gatunków: „nie jest kwestią przypadku, jak chcą neodarwiniści, i nie zależy od mutacji i doboru naturalnego, działających na drodze współzawodnictwa i selekcji płciowej – wśród wariantów jednego gatunku. […] Darwin był w błędzie, to współpraca i symbioza napędzają ewolucję”[115].
Andrzej Szczeklik krótko przedstawia różnorodne postawy współczesnych ludzi wobec tytułowego tematu. Opinie racjonalistów ilustruje, zamieszczając m.in. niektóre z cytatów z książki Ślepy zegarmistrz „fundamentalnego ewolucjonisty” Richarda Dawkinsa, m.in.[121]:
Darwin sprawił, że możemy być intelektualnie spełnionymi ateistami. […] Wszechświat, który obserwujemy, ma dokładnie takie cechy, jakich spodziewalibyśmy się, gdyby u jego podstaw nie było planu ani celu; nie istnieje dobro ani zło, nic – tylko ślepa bezlitosna obojętność.
Taka koncepcja świata niepokoi poetów. Czesław Miłosz napisał[122]:
Czy naprawdę zgubiliśmy wiarę w drugą przestrzeń?
I znikło, przepadło i Niebo, i Piekło?
a Francis Collins, kierownik HGP, komentując książkę Dawkinsa Bóg urojony wyraził żal, że autor, rozprawiając się radykalnie z dowodami na istnienie Boga: „…tak łatwo staje w opozycji do życia duchowego człowieka. […] …to Bóg użył mechanizmu ewolucji, aby stworzyć istoty ludzkie”[123]. Inni – filozofowie, etycy, biolodzy, a nawet ekonomiści – zwracają uwagę na fakt, że istotą człowieczeństwa jest bezinteresowna chęć dzielenia się z innymi, podczas gdy: „Współczesna teoria ewolucji, oparta na genetyce, nie potrafi wyjaśnić ludzkiego altruizmu” (E. Fehr, U. Fischbacher, The Nature of Human Altruizm[124])[125]
W zakończeniu rozdziału autor „Kore” przytacza pytanie Tertuliana (150/160–240)[126]:
Cóż mają wspólnego Ateny i Jerozolima? A cóż Akademia i Kościół?
Jako jedną z odpowiedzi wspomina zdanie Akwinaty (ok. 1225–1274) o jedności rozumu i wiary. Pisze o późniejszym pęknięciu tej jedności, mimo stanowiska Stolicy Apostolskiej, że[126]:
Naukowa teoria ewolucji nie jest sprzeczna z żadną prawdą wiary chrześcijańskiej.
Rozdział poprzedza ilustracja – Czterej Jeźdźcy Apokalipsy Albrechta Dürera, jednak autor nie nawiązuje we wstępie do tego obrazu. Tekst zaczyna od wspomnienia wątpliwości, które w nim wzbudziła dobrze zapamiętana ilustracja ze szkolnej książki do biologii. Przedstawiała wirus mozaiki tytoniu[127]:
…jak taki kryształ mógł trwać i trwać przez miesiące, a nawet lata, by pewnego dnia ożyć na liściach tytoniu? A kiedy tak trwał, to nie żył?
To właśnie wirusy – sprawcy wielkich pandemii oraz wielu powszechnych chorób, reprezentujący tytułowe „pogranicze” między życiem i śmiercią, między materią ożywioną i nieożywioną – są tematem rozdziału.
W szkolnych czasach Andrzeja Szczeklika (ur. 1938) granica między światem ożywionym i nieożywionym zacierała się. Mówiono wówczas z przekonaniem o sukcesie radzieckiej uczonej, Olgi Lepieszyńskiej, która wykazała, że komórki można otrzymać, mieszając i ogrzewając proste związki chemiczne. Autor przyznaje, że nieustannie ma tendencję do pisania o wirusach jak o istotach żywych, organizmach. Przytacza przykład ilustrujący, że nie jest w tym osamotniony – w roku 2005 ukazał się w Nature tekst znacznie młodszego amerykańskiego biologa molekularnego, zajmującego się m.in. sekwencjonowaniem wirusów grypy, który przyznał, że rozmawiając z kolegami mówi o wirusach jak o żywych komórkach[uwaga 33]. Narzuca się to zwłaszcza w przypadkach, gdy struktura wirusa jest złożona – odkrywcy mimivirusa (zob. też samoorganizacja) sformułowali hipotezę, że wirusy to jedno z najwcześniejszych odgałęzień drzewa życia[130]:
…potraciły one wiele swoich genów, zdając się całkiem na swoich gospodarzy. Jeśli to prawda, to ile genów trzeba zgubić, by przestać się nazywać żywym?
Szczeklik opisuje również historię poznania wirusa, który spowodował katastrofalną pandemię „hiszpanki”. Wirus – o wyjątkowo dużej wirulencji – został odtworzony ze szczątków trzech ofiar choroby po ponad 80 latach od ich śmierci. Z rozproszonych fragmentów RNA, zawartych w płucach zmarłej Eskimoski, odtworzono pełne DNA i uzyskano in vitro wirusy, które wstrzyknięto doświadczalnym myszkom. Okazało się, że po czterech dniach w ich organizmach znajdowało się 39 tys. razy więcej wirusów, niż w organizmach zwierząt, którym wstrzyknięto wirusy zwykłej grypy.
Wirus hiszpanki „powstał więc z martwych”, ale czy żył? W każdym razie zabijał.
W dalszej części rozdziału Szczeklik przedstawia niektóre problemy i sukcesy medycyny w dziedzinie wirusologii, opisując np. historie[131]:
Przypomina, że wirusy „były z nami od początku historii”. Epidemie ospy, której ślady są widoczne na twarzy Ramzesa V (zmarłego w roku 1157 p.n.e.) przestały przynosić katastrofalne żniwo dopiero w XVIII wieku, dzięki opracowaniu przez Edwarda Jennera metody szczepień, współcześnie powszechnie stosowanej jako metoda ochrony przed licznymi znanymi chorobami wirusowymi[132]. Szczeklik ostrzega przed tym, że istnieje wokół nas wiele innych wirusów, których nie znamy. Przytacza przykład własnych, wykonywanych wspólne z Ryszardem Gryglewskim, poszukiwań wirusa, który jest odpowiedzialny za uporczywą astmę, pojawiającą się po zażyciu aspiryny i innych niesteroidowych leków przeciwzapalnych (zob. patomechanizm astmy aspirynowej). Opis podsumowuje[133].
…moje poszukiwania wirusa astmy aspirynowej przypominają mi – w trudnych chwilach – polowanie na Snarka… Twór wyobraźni, tak wyrazisty, iż żyć zaczyna życiem własnym?
Wirusy odsłaniają również tajemnice raka. Badania w tej dziedzinie rozpoczął Peyton Rous (Nobel 1966), który już w roku 1909 przeszczepił zdrowym kurczętom komórki guza (dzisiaj znanego jako mięśniak) chorej kury, odkrywając „wirusa”/„truciznę” wywołującą chorobę (jego badania kontynuował Ludwik Gross[134], samotny odkrywca wirusa białaczki u myszy, pierwszego wirusa onkogennego). W latach 70. stwierdzono, że za powstawanie guzów był odpowiedzialny jeden z czterech genów wirusa odkrytego przez Rousa – gen SRC[135], który wbudowywał się do genomu zainfekowanego kurczęcia i powodował niepohamowany rozrost tak zmienionych komórek. Wkrótce SRC znaleziono u innych ptaków i innych zwierząt. W roku 1989 J. Michael Bishop i Harold Varmus otrzymali Nagrodę Nobla za badania analogicznych genów w ludzkim genomie, przekazanych człowiekowi przez retrowirusy (zob. protoonkogeny)[133]. Szczeklik pisze obrazowo[136]: [136]
Wirusy łączy z genomem, z DNA – tajemna więź. Kiedy wirus wedrze się do komórki, staje naprzeciw niebotycznie większego od siebie DNA i ze zdziwieniem dostrzega podobieństwa. Niektóre jego segmenty przeglądają się w DNA gospodarza jak w zwierciadle. Podobieństwa, miejscami tak duże, że każą myśleć o pokrewieństwie.
Wyjaśniając to podobieństwo część naukowców formułuje opinie, że „to wirus wynalazł DNA” w odległych czasach świata RNA[137]. Krótką prezentację niektórych hipotez, dotyczących tych mrocznych, prehistorycznych czasów, Szczeklik komentuje[138]:
…wirusy jawią się nam jako najeźdźcy podbijający tamten świat. Podbitym komórkom zaszczepiły własną kulturę, zostawiając im na zawsze DNA.
W zakończeniu rozdziału autor „Kore” wspomina hipotezy dotyczące czasów poprzedzających „świat RNA”, w tym m.in. wyniki badań skamieniałości Apex Chert i meteorytu Murchison, koncepcje Harolda Ureya (zob. zupa pierwotna – „bulion Ureya”), przełomowy eksperyment Stanleya Millera, hipotezę Güntera Wächtershäusera dotyczącą roli pirytu w procesie biogenezy[uwaga 34] Przytacza również opinię niektórych fizyków, że trzeba porzucić „zamierzchłe koncepty, iż chemia organiczna wyjaśnia powstanie życia. Żaden z niej most między materią nieożywioną a ożywioną”[143]:
… To mechanika kwantowa wywiodła życie wprost z atomów, bez konieczności skomplikowanej chemii.
Przedstawiciele mechaniki kwantowej proponują reinterpretację znaczenia funkcji falowej – „źródła kwantowych dziwactw”[144] – i opisywanie Wszechświata, w którym powstało życie, z zastosowaniem np. pojęć stan splątany, superpozycja, tunelowanie[143][uwaga 35].
Czesław Miłosz, 92-letni pacjent Andrzeja Szczeklika, powiedział do swojego lekarza, po kliku dniach braku świadomości: Trzeba koniecznie napisać nową książkę, o umieraniu i śmierci. Podejmując to zadanie Szczeklik cytuje fragment Heroides Owidiusza – zdanie zrozpaczonej Ariadny, porzuconej przez Tezeusza i modlącej się o śmierć: Umierania tysiąc sposobów (Sed pereundi mille figurae)[145]. Wspomina o samobójczej śmierci matki i siostry Ariadny (Pazyfae i Fedra), które zdecydowały się na taki krok wskutek miłosnego urzeczenia. Pisze, że jest to jeden z rodzajów śmierci nagłej i niespodziewanej, nazywanej przez Hipokratesa – niezależnie od powodu – „apopleksją”, „powalającą niczym piorun” (współcześnie udar mózgu). W liturgii łacińskiej przedsoborowej modlono się: A furore Normannonum libera nos Domine (przed wściekłością Normanów uchowaj nas Panie), łącząc nagłą śmierć głównie z napadami Normanów – straszliwych najeźdźców z północy[146].
Szczeklik pisze, że „współcześni Longobardowie” są również groźni, jednak przyczynami nagłej śmierci są częściej choroby: udar mózgu, zawał serca, zatrucia, zdarzenia drogowe. W takich wypadkach wykonana w porę reanimacja często okazuje się skuteczna – życie powraca i chory odzyskuje zdrowie. Zdarzają się też trudne sytuacje, gdy czynności fizjologiczne udaje się przywrócić (organizm spełnia podstawowe kryteria życia), ale człowiek nie odzyskuje świadomości. Szczeklik przytacza przykłady chorych w vita vegatativa – stanie wegetatywnym – m.in. Terri Schiavo, która po reanimacji (podjętej z dziesięciominutowym opóźnieniem) przebywała w stanie głębokiej śpiączki przez 15 lat. Dożylne odżywianie przerwano w roku 2005 na wniosek jej męża, poparty przez sąd federalny, ale wbrew woli rodziców. Szczeklik pisze: A przecież najczęściej jest to niema decyzja lekarzy[uwaga 36][147].
Zanik tętna i oddechu oraz obniżenie temperatury ciała nie są uznawane za kryteria śmierci od połowy XX wieku. Nowszym kryterium, wprowadzonym w wielu krajach (często nieakceptowanym przez osoby bliskie zmarłemu), jest nieodwracalny i trwały zanik czynności mózgu (następujący przed ustaniem czynności innych organów i tkanek). Badając aktywność pnia mózgu sprawdza się, czy zostały zachowane odruchy, np. reakcja źrenic na światło, odruch kaszlu przy poruszaniu rurką intubacyjną. Brak reakcji – potwierdzony po kilku godzinach – jest podstawą orzeczenia śmierci (nie jest wymagany nawet elektroencefalogram)[uwaga 37]. Przeciwnicy takiego kryterium twierdzą, że zostało wprowadzone dla celów transplantologii, że orzeczenie jest stawiane przedwcześnie, zanim zakończył się cały długotrwały proces umierania. Dyskusja na temat kryteriów śmierci nie została zakończona[148].
Druga – bardziej obszerna – część eseju zaczyna się od stwierdzenia, że reanimacja nie pojawiła się za życia ostatniego pokolenia, a istniała od zarania medycyny. Szczeklik przypomina wskrzeszającego zmarłych Asklepiosa (boga medycyny) oraz fascynację malarzy biblijną sceną wskrzeszenia Łazarza. Opowiada okoliczności tworzenia obrazu Wskrzeszenie Łazarza przez Caravaggio – przykład malowania „śmierci z natury” (robotnicy-modele podtrzymywali rozkładające się ciało nieboszczyka, zob. reprodukcja obrazu)[uwaga 38].
Nawiązując od Lekcji anatomii Rembrandta (zob. reprodukcja obrazu) do współczesności Szczeklik pisze o plastynacji i Body Worlds Gunthera von Hagensa, kończąc tę dygresję słowami: Daleko zostały: refleksja nad odejściem i groza śmierci – widzianej twarzą w twarz. Spocznij w plastiku, mój Czytelniku![151]. Gorzką wymowę ma również następujące po tym zdaniu porównanie nastroju dzisiejszych pogrzebów i cmentarzy z tymi z przeszłości, gdy mieszkańcy miasteczka odprowadzali zmarłych na cmentarz, powoli idąc za karawanem przy dźwięku dzwonów[152].
W kolejnej części rozdziału Szczeklik zastanawia się, czym w przeszłości była śmierć w świadomości człowieka. Przypomina m.in. XV-wieczną Rozmowę Mistrza Polikarpa ze Śmiercią, w której jest ona przedstawiona jako rozkładające się zwłoki. Taka średniowieczna personifikacja miała napawać lękiem, zohydzać grzech i skłaniać do pobożności (zob. danse macabre). W mitologii greckiej śmierć przychodziła w odmiennej postaci – po umierającego przychodził piękny i młody bóg – Tanatos, brat boga snu – Hypnosa (zob. płaskorzeźba). W sztuce niemieckiej der Tod (Śmierć) jest również mężczyzną, lecz agresywnym, krzepkim, czasami w zbroi i na koniu (zob. reprodukcja obrazu Hansa Holbeina). Na licznych obrazach Jacka Malczewskiego śmierć ma twarz kobiecą. Szczeklik opisuje dzieła pochodzące z lat 1902 i 1917[153]. Późniejszy z nich komentuje cytując tekst Andrzeja Wajdy (Medycyna Praktyczna, 2003): …dorodna dziewczyna (…) czeka przy uchylonym oknie, w którym (…) widać twarz starca. (…) Jest w niej siła i cielesność, uroda i obojętność. (…) Jest młoda – ma więc czas czekać (…), jest zdrowa – pokona więc najzdrowszego[154] (zob. reprodukcja obrazu).
Za szczególnie wymowny uznał Szczeklik wcześniejszy obraz Malczewskiego, który opisał słowami: Młoda żniwiarka dzierży kosę, a starzec przyklęknął i modlitewnie złożył ręce. I jak objawienie przyjmuje lekkie, skupione dotknięcie palców jej rąk na powieki. Taki obraz śmierci – kobiecy, łagodny, skłania do pogodzenia się z losem. (…) Nie ma tu nic odpychającego, groźnego. Promieniuje osobliwy urok, tchnący dobrocią, ciszą, ukojeniem[154] (zob. reprodukcja obrazu).
Opis obrazu kieruje myśl czytelnika „Kore” na problemy starości, która – według Szczeklika – powinna usposabiać do przejścia na drugą stronę (podobnie jak wiara). Opisując starzenie się Szczeklik pisze m.in.[154]:
Człowiek starzeje się stopniowo; najpierw cichnie w nim ciekawość ludzi, świata (…) z rzeczy ulatnia się tajemniczość. Jednocześnie starzeje się ciało, ale nie całe, nie naraz (…) Wciąż jeszcze wówczas trwa w nas nadzieja, pragnienie odmiany, nawet radości. Ale kiedy i one mijają, (…) starość obejmuje bezpowrotnie nad nami władanie.
Autor „Kore” opisuje śmierć Homera, Sokratesa, Słowackiego, wreszcie, na zakończenie – Jana Pawła II, zwraca jednak uwagę, że częściej mówimy o śmierci, niż o umieraniu. Unikamy przede wszystkim rozmów z umierającym lub w takich rozmowach unikamy tematu śmierci, co potęguje w chorym uczucie osamotnienia i lęku[155]:
Czyż nie jesteśmy często jak ci ludzie z obrazu Breughla „Upadek Ikara”, których nie jest w stanie wytrącić z bezmyślnych codziennych zajęć rzecz nawet tak zdumiewająca, jak chłopiec spadający z nieba – tuż obok?
Jakże ważne być przy chorym! Choć te chwile niekoniecznie trzeba wypełniać radami, pocieszeniami. Trzeba też słuchać. (…) Nie zagłuszać myśli chorego. Na pytania nieraz trudno znaleźć odpowiedź i odchodzący wie, że jej nie znamy. Nie trzeba się wtedy spieszyć z wyjaśnieniem ani się wstydzić swojej bezradności. Odpowiedzią na zadane pytania jest najczęściej sama życzliwa i ofiarna obecność.
Rozdział dotyczy problemów, które współcześnie wiąże się z medycyną regeneracyjną – jej historią, możliwościami, ograniczeniami rozwoju[156]. Za jej ikonę jest uważany Prometeusz – tytan, który nie tylko stworzył człowieka z gliny pomieszanej ze łzami i przemycił dla niego ogień przysługujący bogom, ale był również tym, którego wątroba – dzień po dniu wyjadana przez sępa – stale odrastała[157].
Współczesne tempo rozwoju medycyny zostało zilustrowane porównaniem leczenia prezydenta i wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych, którzy przeżyli zawał serca – obumarcie fragmentu jego tkanki wskutek zablokowania tętnicy wieńcowej. W przypadku Dwighta Eisenhowera, który przeszedł zawał w roku 1955, chory musiał leżeć przez wiele tygodni, oczekując na utworzenie się mocnej blizny. Po 45 latach, u Dicka Cheneya, wykonano koronarografię i zastosowano rewaskularyzację (zob. plastyka naczyń wieńcowych, stent) i pacjent mógł wyjść ze szpitala po czterech dniach, „na własnych nogach”[158].
Postęp kardiochirurgii jest więc ogromny, jednak lekarze marzą o kolejnym kroku – możliwości zastąpienia martwych komórek tkanki mięśnia sercowego, zniszczonej zawałem, komórkami młodymi i zdrowymi. Nadzieją są komórki macierzyste, które mogłyby być stosowane nie tylko po zawale serca, ale również w leczeniu wielu innych chorób (np. choroby Parkinsona i Alzheimera, uszkodzenia ośrodkowego neuronu ruchowego). Znaczna ilość tych komórek znajduje się w szpiku kostnym. Nazwa „komórki macierzyste” pochodzi od słowa „matka”, która rodzi „potomstwo” – komórki mięśni (miocyty), neurony, komórki kości i inne (nazwa angielska steam cells odwołuje się do trzonu – pnia drzewa, z którego wyrastają gałęzie). Wszczepianie szpiku w licznych przypadkach okazało się skuteczne[159], jednak hipoteza, że jego komórki przekształcają się w komórki narządów, do których są wszczepiane, nie została ostatecznie potwierdzona – wymaga dalszych badań. Nie jest wykluczone, że szybka poprawa kurczliwości serca po zawałach lub postępy leczenia miażdżycy tętnic kończyn dolnych i choroby Bürgera po iniekcjach szpiku nie była spowodowana przekształcaniem komórek macierzystych np. w miocyty, lecz przyspieszeniem przez nie angiogenezy (zwiększenie ukrwienia dzięki tworzeniu nowych naczyń włosowatych)[160].
Wyciągnięcie jednoznacznych wniosków jest trudne, bo szpik jest mieszaniną komórek różnego rodzaju, a[161][162]:
Mieszane komórki dają mieszane wyniki.
Czyste komórki macierzyste występują w okresie zarodkowym, przed zróżnicowaniem się tkanek i narządów nowego organizmu (zob. embrionalne komórki macierzyste, zarodki nadliczbowe w zapłodnieniu pozaustrojowym). Mogą też być otrzymywane metodą klonowania – przeniesienia jądra komórki somatycznej pobranej z klonowanego osobnika, do komórki jajowej, pozbawionej jądra (zob. owca Dolly, klonowanie embrionów w celach leczniczych). Obie metody budzą kontrowersje i są przyczyną wielkiego zróżnicowania regulacji prawnych, obowiązujących w różnych krajach, np. w Polsce Kodeks Etyki Lekarskiej zakazuje jakichkolwiek eksperymentów badawczych na ludzkich embrionach, a w Wielkiej Brytanii dozwolone są obie wymienione metody pozyskiwania komórek macierzystych. Kolejna z badanych metod ich pozyskiwania polega na wykorzystaniu komórek z płynu owodniowego. Szczeklik pisze[163]:
Po nich pewnie sięgniemy do dalszych źródeł, nie tracąc z oczu marzenia, które wydaje się odległe o lata świetlne: stworzyć w probówce imitację cytoplazmy komórki jajowej. Tej cytoplazmy, która dokonuje cudu. Przekształca dojrzałe, wprowadzone do niej (podczas klonowania) jądro. Wymazuje z niego dorosłe geny i wzbudza uśpione od lat geny zarodkowe.
Podobne marzenia współczesnych lekarzy autor „Kore” porównuje z próbami tworzenia sztucznych organizmów, w tym „człowieka”, o których pisano od wieków. Przytacza historie i koncepcje, które opisywali m.in.[164]:
Johann Wolfgang von Goethe częściowo zmienia recepturę Paracelsusa, opisując tworzenie homunkulusa w drugiej księdze Fausta (Wagnerowi okazała się niezbędna pomoc Mefistofelesa)[165]. Wspominając o poszukiwaniach możliwości metamorfoz materii nieożywionej w ożywioną, prowadzonych w epoce Oświecenia, Andrzej Szczeklik przytacza przykład dzieła „Jak stworzyć ropuchę lub węża”. Jego autorem jest John Locke (1632–1704), inicjator filozofii empirystycznej (zob. empiryzm, pozytywizm logiczny) powołujący się na Roberta Boyle'a[uwaga 39]. Locke szczegółowo opisał procedurę prażenia na wolnym ogniu gęsi lub kaczki, a tekst[167]:
…kończy się zapewnieniem, iż pewien doktor z Polski, stosując podany przepis, dokonał dzieła stworzenia aż sześciokrotnie, co zaświadczyć może książę Hanoweru, który obserwował go w zdumieniu i podziwie.
Za jedną z najbardziej intrygujących idei judaizmu uważa Szczeklik Golema, którego nazywa prefiguracją biblijnego Adama, pojawiającą się już w Talmudzie. Zmiana znaczenia wyrazu „golem” nastąpiła w wieku XVIII za sprawą chasydów aszkenazyjskich. W pochodzących z tego okresu zapisach znajdują się informacje, że rabin ożywiał ulepioną z mułu i gliny figurkę człowieka, pisząc na jej czole – w mistycznym transie – słowo „emet” (prawda). Ożywiona figura nie umiała mówić, ale rozumiała polecenia (wykonywała pomocnicze prace, nie wychodząc z żydowskiego domu). Z biegiem czasu była coraz większa, stawała się golemem – gigantem. Gdy golem zaczynał być zagrożeniem dla domowników wystarczyło zetrzeć pierwszą literę magicznego napisu, pozostawiając „met” (martwy) – olbrzym rozpadał się na grudy gliny i błota[168].
Oddaliłeś go jedynie
Od świetlistości niebiańskiej,
Od mądrości i pewności nieba
Uczyniłeś go wolnym, by ciemnymi sztolniami,
Po omacku, szedł na skraj własnego ego,
Samolubności i pychy.
(…)
Przeciąłeś nerwy
Łączące go z własną jego duszą
A kiedy człowiek nauczy się żyć bez duszy
Ja staję się redundantny
(…)
I jego uszy inne wypełniają głosy.
Zeus do Prometeusza[169]
(źródło:T. Hughes Euripides's Alcestis, 2000)
Seamless Wikipedia browsing. On steroids.
Every time you click a link to Wikipedia, Wiktionary or Wikiquote in your browser's search results, it will show the modern Wikiwand interface.
Wikiwand extension is a five stars, simple, with minimum permission required to keep your browsing private, safe and transparent.